środa, 12 grudnia 2012

bo ta piosenka mną rządzi. bo opanuje wszystkie opowiadania. 

Historia Alice i Mario miała być czymś wyjątkowym, miała przejść przez was wszystkich, lecz pozostawić w  waszym życiu znaczący ślad. Miała taka być lecz chyba nie była, ja starałam się ją opowiedzieć, tak jak zapamiętałam z opowiadań. Mama opowiadała mi zawsze o kobiecie - pięknej kobiecie, lecz z problemami, o mężczyźnie - mężczyźnie z ogromnym talentem i miłością do gry w piłkę, połączyło ich coś głębszego, powstał owoc ich miłości, małe dziecko. Kobieta nie dawała sobie rady. Uciekła. On jako przykładny ojciec musiał pogodzić wszystko. Dziecko, grę w piłkę i zakochanego w sobie przyjaciela. Udało mu się. Idę na strych, stare, spróchniałe schodki uginają się pod moim ciężarem, dochodzę na sam szczyt, delikatnie stąpam po zakurzonej podłodze, siadam obok wielkiej skrzyni. Przenoszę się w czasie. Zdmuchuję kurz ze skrzyni i ją otwieram. Tysiące fotografii mieni się w lekkim, wiosennym słońcu, wpadającym przez malutką szparkę w dachu i jedno z większych okien. Nie byliśmy spokrewnieni, nie znałam ich, nie znałam ich dzieci, ich rodziny, nawet nigdy nie byłam w Niemczech, ale znaczą dla mnie więcej od niektórych, mama zawsze co noc siadała na skraju mojego łóżka, a ja jako czteroletnia dziewczynka kazałam opowiadać jej historię o Alice i Mario. Myślałam, że mama to wszystko zmyśla, lecz nie, parę lat temu dała mi adres i kluczyk. Stanęłam wtedy przed starym drewnianym domkiem, otworzyłam go, dom płakał, ukazywał cierpienie, wchodzą na wyższe piętra było je czuć jeszcze bardziej, ten dom przytłaczał, pozostawiał piętno na psychice, każdego kto tam wszedł. Teraz wchodzę tutaj jak do siebie, oglądam zdjęcia, czytam pamiętniki, listy, szczególnie upodobałam sobie jeden. Cały zakrwawiony, o stróżu. Dopiski ołówkiem na jego odwrocie, to coś co pozostaje w tobie na zawszę. Jak skończyła się ich historia? Nie, nie byli szczęśliwi. Niestety. Alice. Zabiła się, wróciła do Dallas i popełniła samobójstwo, rzuciła się pod rozpędzony pociąg. Mario wychował ich synka i dostrzegł, że kocha kogoś w podobny sposób w jaki kochał ją. Nazywał ją swoją małą śnieżynką, bo jej cera była biała jak kreda. Przewracając kartki jego pamiętnika można doczytać, ze przeprowadzili się do tego domu 50 lat temu, on i Marco. Byli szczęśliwi, aż do końca. 
Teraz ja muszę zadbać o to, by historia Alice i Mario nie zaginęła, by Marco też zaznaczył tam swój ślad. 
Może wy opowiecie komuś tą historię, lekko chaotyczną, lecz mam nadzieję urokliwą. 
Niech będzie jak tornado, niech pochłonie każdego do reszty. 

Skończyłam. Pomieszałam jak zwykle. Każdy rozdział był jak inna historia, lecz mam nadzieję, że się wam podobała, że zakończenie tej historii jest zrozumiałe i też w was pozostanie. 
Pewnie niedługo powrócę z jakimś opowiadaniem. 

niedziela, 11 listopada 2012


Ona była inna. Kusiła, kokieteryjnie się uśmiechała,  przyciągała do siebie facetów, robiła im nadzieję, a później, zostawiała na lodzie. Kochałem oglądać ich smutne twarze, byłem tylko, kolejnym dupkiem, jak podsumowała mnie podczas jednego z gwieździstych wieczorów, którego spędziliśmy  na dachu mojego domu, ku niepocieszeniu mojej mamy. Nie byłem w tobie zakochany, a nawet jeżeli byłem, oszukiwałem siebie, prawdopodobnie od środka bałem się tego, że ze mną zrobisz to samo.  Seks bez zobowiązań, tak nazwałaś to co działo się pomiędzy nami, pasowało mi to. Znałaś dużą ilość mężczyzn, w ich uważaniu byłaś suką, nie mylili się. Byłaś dorosła, niska, chuda, byłaś piegowatą szatynką z zielonymi oczami, lubiłaś rozciągnięte bluzy i swetry, pochodziłaś z Anglii, kochałaś swoją ojczyznę, wracałaś do Londynu, tak często jak tylko mogłaś,  w zimie wnosiłaś śnieg do domu, choinkę ubierałaś już po 14 listopada, piłaś tylko jeden rodzaj wody mineralnej, kochałaś brokuły, kochałaś książki dotykające problemów ludzi, cicho wkradające się w ich podświadomość, sama mi tak powiedziałaś, kochałaś również różne irracjonalne książki o wampirach, od 2 lat, sikałaś w majtki gdy widziałaś, gdy słyszałaś gdzieś coś o One Direction, twierdziłaś, nie, nie ja nie jestem jakąś walniętą psychofanką, znającą każdy szczegół z ich życia, pisząc to przypomniało mi się jak byli w Niemczech, pobiłaś jedną fankę, po to by Niall uścisną twoją dłoń. Byłaś, hmm w 100 procentach byłaś sobą, nigdy nikogo nie udawałaś, jak miałaś lepszy humor, potrafiłaś być  miła, słodka, jak gorszy, chodziłaś cała wkurwiona, nienawidziłaś śród, och środa to twój najgorszy dzień tygodnia. A ja? Jaki ja byłem według ciebie? Wkradam się do naszej sypialni i ty i nasz synek, słodko śpicie, otwieram jedną z szuflad, po przekopaniu się przez twoje majtki, staniki, na serio nie wiem po co ci tego tyle, mogłabyś chodzić po domu nago, lecz nie nasz syn rozumie już pewne rzeczy. Na dnie szuflady znajduję słodki różowy zeszyt, szybko go zabieram i wybiegam z pokoju, a więc jaki jestem? Mario, ach Mario chyba na prawdę się zakochałam. Och czemu ty tak zawsze słodko wyrażasz się na temat miłości? Fakt jesteś zimną skuą, lecz gdy naprawdę kogoś pokochasz, miękną ci kolana, stajesz się nieśmiała i delikatna. Jestem sama jest zimno, jest ciemno, jest mokro, a jego nie ma, a muszę mu coś powiedzieć, wiesz kocie, twój tatuś jest genialny, naprawdę genialny.  Nie umiałaś składać zdań, zawsze wychodziło ci to nieudolnie, mówiłaś wtedy do tego małego chłopca, który w tym momencie, ciągnie nie za koszulkę i mówi, że chce kakao. A jaki on jest? Jest miły, ciepły, troszczy się o nas, kocha nas. Pamiętnik jest zalany, prawdopodobnie szybko go zamykałaś i oblałaś herbatą, mały ciągnie mnie za rękę muszę kończyć. Wchodzisz do kuchni, całujesz mnie, stajesz przy blacie w mojej za dużej koszulce, rozpuszczonych potarganych włosach, robisz nam właśnie kawę, a ja przyglądam się tobie i dziękuję panu za to, że zesłał na mnie jednego ze swoich aniołów.

Siedziałam na łóżku u Mario i wpatrywałam się w małe łóżeczko stojące w kącie, chłopak poszedł po coś do picia, a ja miałam zaczekać. Nagle w łóżeczku coś się poruszyło, po chwili mały zaczął płakać. Podeszłam do niego, wzięłam na ręce i zaczęłam uspokajać. - Ciii mama tu jest. - pocałowałam go w czoło.
Chłopczyk po chwili się uspokoił, spojrzałam w stronę drzwi stał tam Mario, uśmiechał się.
- Bałaś się. - powtarzał moje niedawne słowa. - Bałaś się czego?
- Nie wiem. - wymamrotałam pod nosem. On przytulił mnie i resztę wieczoru spędziliśmy w trójkę wspominając stare czasy.

Siedziałam na kanapie i czytałam książkę, światło w całym domu było zgaszone, jedna mała lampka oświetlała pomieszczenie. Usłyszałam jakiś szelest przy drzwiach, nagle jakaś kartka wpadła przez otwór w nich, podeszłam tam, usłyszałam tylko jak ktoś zbiega ze schodów i razem z kopertą powróciłam na kanapę.
Zdobił ja piękny napis Alice otworzyłam ją, wyleciała z niej kartka, trochę poplamiona krwią.  Znajdowało się tam tylko jedno zdanie; Pamiętaj duchy przeszłości powracają. - Twój Stróż. 

Ugh beznadzieja. 

sobota, 3 listopada 2012

Wszyscy spoglądali na mnie, patrzyli się jakbym była ubrana w jakąś nienaturalnie drogą sukienkę, a byłam tylko w twojej starej poplamionej bluzie, krępowało mnie to. Podeszłam do zlewu, nalałam wody do czajnika. O Boże dlaczego kuchnia u Svena nie jest osobnym pomieszczeniem, tylko musi być połączona z salonem? Chociaż byłam od nich odwrócona, czułam ich wzrok na mojej osobie, analizowali mój każdy ruch. Do cholery, co aż tak ciekawego jest w robieniu herbaty? - Żurawinowa. - usłyszałam twój głos przy moim uchu. - Zbliża się zima, a tą porą roku pijasz herbatę żurawinową. - byłeś niepewny, lekko musnąłeś moją rękę. Jakbyś bał się mnie dotknąć. - Żurawinowa jest tam. - stałeś za mną i instruowałeś mnie ręką gdzie mam sięgnąć. Czas się zatrzymał, teraz liczyliśmy się tylko my. Teraz jest dobrze, ale czeka nas rozmowa. Zamiast się do nich dosiąść idę w stronę swojego tymczasowego pokoju, siadam na łóżku, zapalam lampkę, która stoi na stoliku przy nim, lekko oświetla pokój, ręką sięgam do walizki, wyjmuję z niej kosmetyczkę, czas zmyć róż z moich paznokci. Starannie zmywam resztki lakieru, czuję, ze łóżko delikatnie się ugina, nie spoglądam w stronę osoby siedzącej koło mnie, wiem, że to ty. Łapiesz mnie w pasie, zabierasz kosmyki moich włosów za ucho, składasz jeden pocałunek na szyi. Zachowujesz się jakby nic się nie stało, a stało i to wiele. - Tęskniłem. - szepczesz do mnie. - Miałem przeczucie, że gdzieś tu jesteś. Widziałem dziś nawet w parku dziewczynę, podobną do ciebie. - zaśmiałeś się. - Gdzie byłaś? Cały czas w Niemczech? - Wstydzę się. Wstydzę się ci cokolwiek powiedzieć, wstydzę się ci powiedzieć, że prawie zapiłam się na śmierć, wstydzę się tego, że was zostawiłam, że wyjechałam bez słowa, że wyjechałam na tak długo. Chcę mi się płakać, łzy cisnął mi się do oczu, lecz tego nie robię, o nie, nie wezmę cię na litość. Czas na wyjaśnienia, prawda? - Byłam w Stanach, w Dallas. - mówię cicho. - Moje życie koncentrowało się głównie na piciu. - tym razem ja się śmieję, śmieję z mojej głupoty. - Nawet wylądowałam w szpitalu.
- Nie masz się czym chwalić. - twoje zachowanie obróciło się o 360 stopni, jesteś chłodny, opryskliwy.
- Zastanawia mnie jedno. - przerywasz na chwilę i spoglądasz w stronę okna. - Dlaczego go zostawiłaś? Dlaczego wyjechałaś bez słowa.
- Bałam się. - mamroczę pod nosem. Śmiejesz się, śmiejesz się w głos. - Bałam się, że nie dam sobie rady.
- Rozbawiłaś mnie tym, wiesz ja jakoś musiałem sobie dać radę. - wstajesz szybko z łóżka, wychodzisz, prawie trzaskasz drzwiami. Co ja sobie wyobrażałam? Że wrócę tutaj, a ty rzucisz mi się w ramiona? Nie było mnie tyle czasu, nie dawałam o sobie jakiegokolwiek znaku. Nie jestem na ciebie zła. Układam się na łóżku w pozycję embrionalną, łzy spływają po moich policzkach, to boli, boli mnie serce, boli mnie przeszłość. Na szafeczce przy łóżku coś miga, to mój telefon, spoglądam na niego, widzę twoją uśmiechniętą twarz, czytam co napisałeś Do cholery, cały czas będziesz użalała się nad sobą, będziesz jakimś wrakiem emocjonalnym, niezdatnym do życia, czy weźmiesz się w garść i stawisz czoła wszystkiemu? Jutro 15. w moim domu. Przyjdź, a zobaczymy czy nadal jest jeszcze dawna Alice. Odkładam telefon w jego miejsce, zakrywam się kołdrą po same uszy, boję się, boję się zderzenia z rzeczywistością.
Rano wstaję, wychodzę na balkon, zapalam papierosa, głos w mojej głowie mówi skończ z tym świństwem, lecz drugi krzycz, krzyczy, on nie mówi on krzyczy, domaga się kolejnej dawki nikotyny. Biorę szybki prysznic, biorę pierwsze lepsze spodnie i jakąś podartą koszulkę, robię lekki makijaż, moje brązowe włosy, spinam w koka na czubku głowy, na ramiona zarzucam twoją starą bluzę. Idę w stronę kuchni, mam szczęście Lena i Sven jeszcze nie wstali, szukam jakiegoś mazaka, jakiejś kartki, chwila bazgrania i wszystko gotowe Dzięki za przenocowanie, odwdzięczę się. Alice. Otwieram drzwi szybko zbiegam ze schodów, wsiadam do autobusu, który ma zawieźć mnie pod moje stare mieszkanie. Dobrze, ze go nie sprzedałam, ani nie wynajęłam. Dziękuję Bogu w myślach, za to, że chociaż raz posłuchałam się Mario i zrobiłam tak jak radził. Byliśmy w dziwnym związku, dużo kłótni, dużo łez, dużo nieprzespanych nocy, rano się kłóciliśmy, wieczorem odzywaliśmy jakby nic nigdy się nie stało,  gdy byłam zła wiedziałeś jak mnie uspokoić, wiedziałeś, że głos Alexa Turnera działa na mnie kojąco, nie słuchałam się ciebie, nie obchodziło mnie czy dobrze mi radzisz czy nie i tak postawiłam na swoim. Teraz stałam na zakurzonej podłodze i wpatrywałam się w ścianę pokrytą zdjęciami. Podeszłam bliżej niej - Pieprzona niespełniona pani dekorator. - wystrój mieszkania był ładny, nowoczesny, lecz z nutą starych zasad. Usiadłam na zakurzonej kanapie, było magicznie, słonce lekko wpadało przez do połowy zasunięte żaluzje, na środku pokoju stała wyżej wspomniana kanapa, gdy tylko ugięła się pod moim ciężarem, cały kurz uniósł się w powietrze, mienił się on teraz w słońcu i lekko odchodził w stronę regału ze starymi książkami. Byłam osobą kochającą czytać, a w szczególności książki dotykające ludzi, dotykające ich wewnętrznych przeżyć. Co druga książka była albo o narkomanach, albo o mordercach, albo o kobietach, na których doświadczono gwałtu. Chciałam zgłębić jak największą wiedzę na ten temat, lecz w ciągu mojego pobytu w Dallas udało mi się zasmakować prawie wszystkiego. Spojrzałam na stary zegar, który wisiał obok regału z książkami, 13, mam czas. Postanowiłam tam pójść, Mario może zrobić ze mną wszystko, może zmieszać mnie z błotem, może nagadać coś matce, lecz nie on taki nie jest, w samotności się na mnie wydrze, a na światło dzienne wyjdzie w końcu to co leży jego matce na sercu. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi, tak cholernie go nienawidzę, raz chcą zmienić tą cholerną melodię, wyłączyłam prąd w całej kamienicy, oczywiście Mario miał lepszy pomysł, lecz ja nie zrobiłam tak jak chciał, za to mi brak prądu kompletnie nie przeszkadzał, zapaliłam sobie świeczkę, do ręki wzięłam książę o seryjnym mordercy i zagłębiłam się w świat irracjonalnych przeżyć człowieka, który zabił całą swoją rodzinę. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam stał tam Marco. Nie, nie, nie byłam przygotowana dziś tylko na jedną rozmowę, a wiem, że on mnie wykończy. Nie bawiąc się w zapraszanie do środka, ani o jakiekolwiek cześć, przeszedł do sedna sprawy - Co ci strzeliło do tego pustego łba, żeby tu wracać? Już się wszystko prostowało, ale nie nagle ty sobie o nich przypomniałaś. Pieprzona egoistka, było ci źle i wracasz nagle, może czekasz na owacje na stojąco? - Bolały mnie jego słowa, lecz prawda boli. Zawsze, prawda boli. - Mogłaś tam zostać i zapić się na śmierć, nikomu by nie było szkoda. Po cholere wyjeżdżałaś?
- Bo się bałam. - wrzasnęłam w jego stronę, byłam nerwowa, wszyscy to wiedzieli.
- Bałaś? - zaśmiał się. - O kurwa bałaś się. Trzeba było zostać, on by ci pomógł. Było by lepiej.
- Skąd ty kurwa wiesz co jest dla mnie lepsze? Jesteś mną, żyjesz w mojej podświadomości?
- Ale mi nie chodzi o ciebie. Było by lepiej dla Mario.
- Czego tak sądzisz? - podeszłam bliżej chłopaka. - Spędziłeś z nim tyle czasu co ja, znasz go dokładnie, kochasz go tak jak ja? - Odwrócił się w stronę okna i patrzył na panoramę Dortmundu.
- Tak, tak kocham go tak jak ty. - zamarłam. W jednej chwili zamarłam. Właśnie jeden z moich przyjaciół powiedział mi, ze jest zakochany z moim narzeczonym.
Stałam pod domem Mario i bałam się nacisnąć przycisk domofonu. Trzy, dwa, raz. Odliczam. - Jesteś pieprzonym tchórzem Alice, wiesz? - mówię do siebie i dzwonie.

Nie wińcie za Gotzeusa, nie będzie go obiecuję. To tylko moja niewyżyta wyobraźnia. 

czwartek, 1 listopada 2012

Do zakurzonego pokoju wszedł wysoki mężczyzna, popatrzył na  brunetkę, która siedziała w kącie, podszedł do okna, odsłonił żaluzję, która cała się kleiła, po chwili całe pomieszczenie wypełniło słońce,  Dallas jesienią to coś pięknego. Opadające kolorowe liście, ciepły i miły wiatr. - Zostaw mnie w końcu. - melodyjny głos dziewczyny wypełnił całe pomieszczenie, jej palce oplotły kolejną butelkę wódki, wypiła trochę duszkiem. Mimo wpadającego słońca, w pokoju było szaro, jedyną  rzeczą, która się odznaczała, były jej różowe paznokcie, lakier odpadał z nich, lecz nadal był bardzo charakterystyczny. Chłopak przypomina sobie ją, przypomina jak przyjechała tu pół roku temu, była zagubiona, cicha, nikt nic o niej nie wiedział, otworzyła się, otworzyła przed nim, opowiedziała wszystko, od momentu poznania Mario, poprzez ich wzloty, upadki, aż do jednego dnia, do 17 września. - Popadłaś w alkoholizm. - zaśmiał się, lecz nadal patrzył na panoramę Dallas. - Musisz tam wrócić, musisz stawić się przed faktem dokonanym, musisz przestać uciekać. - mężczyzna podszedł do niej, kucnął obok niej. - Sally, Sally - krzyczał do niej, nie zdradziła swojego prawdziwego imienia, jemu przypominała Sally, jego małą siostrę, były podobne z charakteru, to chyba przez to. Lecz Sally nie reagowała. - Zapiła się. - powiedział cicho, wyciągnął telefon, szybko wykręcił numer na pogotowie. [...]
- Po co mnie uratowałeś? - zapytała zachrypniętym głosem. - Nie mam dla kogo żyć. 
- I tu się mylisz. - spojrzał na nią, leżała tam taka mała bezbronna. - Masz, kochasz ich, nie żyjesz, ale bez nich. - Chyba wzięła sobie jego słowa do serca, minął miesiąc, a ona nie pije, nie bierze, nic. Jest czysta. Wyjeżdża. Chłopak jedzie z nią na lotnisko. Płacze, mówi mu, że zostawiła tu dużą część siebie. Boi się, boi tego co zastanie ją w Niemczech, lecz jest dużą dziewczynką, musi sobie jakoś poradzić. 
- Sally. - brunet krzyczy w jej stronę, ona odwraca się, w zamian widzi tylko uniesiony kciuk chłopaka.
Był on w pewnym rodzaju jej aniołem stróżem. Pomagał w trudnych chwilach, wysłuchał jej, śmiał się z nią, nie było to częste zjawisko, lecz kiedyś się zdarzyło. Pewnego ranka Sally obudziła się o 7, była bardzo zadowolona, chłopak był zdziwiony. - Coś się stało? - zapytał się jej, gdy weszła do kuchni i wstawiła wodę na herbatę. - Miałam sen. - właśnie wskoczyła na kuchenny blat, machała nogami, nie poznawał jej, była inna. - Śnił mi się Mario, ciepły majowy dzień w Dortmundzie i nasz synek. - wtedy pierwszy raz usłyszał o tym, że ma syna, uśmiech nie schodził z jej twarzy przez cały dzień, pokazywała mu zdjęcia Chrisa. Cieszył się, myślał, że w końcu odżyje, lecz wieczorem znowu się zaczęło, teraz będzie dobrze, wraca do domu, do niego, do nich. Kocha ich i tylko to się teraz dla niej liczy. 

- Stchórzyła, a ty musisz bawić się w niańkę. - Marco mówiąc to usiadł obok mnie na ławce. - Nie rozumiem jej, lubiłem ja nawet, była miła, trochę zakręcona, ale to co zrobiła. 
- Zamilcz. - syknąłem w jego stronę. - Jak tak bardzo nie pasuje ci to, że zajmuję się własnym synem to odejdź. - stchórzyła, wiem, ale co miałem zrobić? Trzymać ją na siłę? Fakt, od ponad pół roku moje życie stało się monotonne, pranie, przewijanie, prasowanie, sprzątanie, dobrze, ze mama chciała mi pomóc, sam bym chyba nie dał rady, lecz nie żałuję, cieszę się. Reus cały czas coś gadał, wyłączyłem się, mój wzrok skupił się na niewysokiej brunetce siedzącej parę ławek od nas, miała podobne jeansy do tych, które miała Alice. Analizowałem jej każdy milimetr ciała, kawałek po kawałeczku, małe stopy, zgrabne długie nogi, długie brązowe włosy, opadające lekko na piersi, kawałek grzywki wystającej spod różowej wełnianej czapki, na nogach jakieś trampki, stare przetarte jeansy, gruba kurtka, och z pewnością Alice by się tak ubrała. - Marco. - trącam chłopaka ręką. Spogląda na mnie. - Tam jest Alice. - mówią to pokazuję w stronę dziewczyny siedzącej na ławce. - Widzisz? - patrzę jeszcze raz w jej stronę, lecz ona nie siedzi tam sama, dosiadł się do niej jakiś chłopak, złapał ją za rękę. - Taa. - wyszeptałem.
- Jesteś dziwny Gotze. - głos przyjaciela był donośny, lecz Marco był chyba przyjaźnie nastawiony. - Tak bardzo za nią tęsknisz, a nie zadzwonisz, nie napiszesz? Nie wiem kto jest większym tchórzem, ty czy ona. 

Opuszczam lotnisko w Dortmundzie, łapię jakąś taksówkę podaję adres mojej przyjaciółki. Po chwili stoję pod jej drzwiami, wciskam dzwonek, otwiera mi. - Alice? - głos Leny jest cichy, prawdopodobnie znowu jest chora,wchodzę do środka, na kanapie leży rozwalony Sven. - Wygodnie? - momentalnie podnosi się i staje przede mną. - Alice? - przeciera oczy ze zdumienia. - Co ty tu robisz? - mówiąc to przytula mnie. - Gdzie byłaś? Wiesz Mario nie może się pozbierać. - Nie chcę odpowiadać na te wszystkie pytania, źle się czuję, boli mnie głowa, boli mnie dusza. - Może zrób listę, w końcu masz tyle tych pytań. - chciałam żeby zabrzmiało to jak najbardziej przyjaźnie, lecz chłopak chyba odczuł moje prawdziwe zamiary, szybko się wycofał i zrobił mi herbaty. Siedzieliśmy przy kuchennym stole i nawzajem się w siebie wpatrywaliśmy.
- No to ten. - zaczęłam niepewnie. - Mogę tu zostać na noc? - zapytałam się ich. Sven od razu pokiwał twierdząco głową. Zdrzemnęłam się, lot i zmiana stref czasowych dało nieźle w kość. Obudził mnie głośny śmiech dochodzący z salonu. Wstałam, założyłam jakąś bluzę i wyszłam z pokoju. Rozpoznawałam te głosy, Mats, Robert, Kuba, Łukasz, Sebastian, och jak brakowało mi graczy BVB. Chciałam ich spotkać, przytulić, lecz bałam się spotkania z takim jednym niskim, grającym z 10 na plecach piłkarzem. Lecz było za późno, weszłam do pokoju, z twoją bluzą na ramionach, a ty siedziałeś tam obok Marco i wpatrywałeś się w  mój każdy kolejny ruch. Uśmiechnąłeś się, a ja byłam już spokojna.

Nie wiem czy mi się to podoba, czasami tak, czasami nie.. 

niedziela, 28 października 2012

Uwielbiałem ją zimą, gdy z utęsknieniem czekała na święta, gdy wieczorami siadała w wielkim fotelu i czytała książki o narkomanach, gdy wyciągała z szafy grube swetry, gdy robiła sobie dziesiątą herbatę żurawinową, gdy wracałem z wieczornych treningów, a ona siedziała pod grubym kocem w kwiatki z zapaloną lampką i wpatrywała się w ścianę, gdy wychodziliśmy razem na dwór i zasypywała mnie śniegiem.

Uwielbiałem ją wiosną, gdy narzekała, że biały puch się roztapia, gdy pochłaniała nienaturalną ilość białej czekolady, twierdząc, że jest inna i jesienną depresję przechodzi w marcu, gdy w czasie świąt wielkanocnych oblewała mnie wodą, uwielbiałem nawet jej katar, którego dostawała w maju, bo była alergikiem.

Uwielbiałem ją latem, gdy kłóciliśmy się o to gdzie pojedziemy na wakacje, gdy wybieraliśmy razem jej strój kąpielowy, co często kończyło się wspólną chwilą w przebieralni, gdy chodziła wkurwiona bo bała się wyników egzaminów, gdy przeklinała po polsku, lub hiszpańsku, gdy kupowała tony seven-upów oraz kremów przeciwsłonecznych z ogromnym filtrem bo miała uczulenie na słońce.

Uwielbiałem ją jesienią, gdy odżywała na nowo, gdy całe mieszkanie wypełniało się zapachem malin i cynamonu, kochałem te ciastka, które piekła, gdy oglądała kolejny sezon Plus ligi, gdy wczuwała się w kibicowanie, gdy chodziliśmy razem do parku i robiliśmy bitwę na liście. Uwielbiałem gdy siadała na skraju łóżka i nieśmiało się do mnie przysuwała, gdy delikatnie mnie całowała.

Nagle wszystko się zmieniło, uciekła bez słowa, zostawiła mnie tu, lecz nie samego, zostawiła z najwspanialszym co mogło nam się przydarzyć - naszym synem.

Nie pytajcie się mnie co robię, nie pytajcie się mnie co to jest.
Podoba mi się to i tyle. 

poniedziałek, 22 października 2012

Ona jest promykiem nadziei, jeżdżącym samotnie włóczęgą 
poprzez otwartą przestrzeń. 

Drogi Mario 
` Każda opowieść ma swój początek i koniec, ta zaczęła się dawno, dawno temu byliśmy dziećmi, teraz sami je mamy, mamy wnuki, mamy, mamy to za dużo ja mam. Przeszliśmy przez tak wiele, były wzloty, były upadki, zawsze dawaliśmy wszystkiemu radę, szliśmy przez życie z uśmiechem, z tobą nie dało się inaczej. Byliśmy szczęśliwi, byliśmy szczęśliwi do końca. A pamiętasz jak twoja matka, zakazała się nam spotykać? Niczym Romeo wieczorami stałeś pod moim oknem, lub pamiętasz jej reakcję na wieść do małej? Uśmiechnęła się. Teraz nie ma jej, nie ma ciebie, nie ma nikogo kto mógłby mi pomóc, lecz ja nadal się uśmiecham, nadal wspominam, nadal kocham, nadal pamiętam, naszą kłótnie, pamiętam tą niepewność. Płaczę. Łzy lecą na kartkę, lecz ja nadal do ciebie piszę. Wiem, że to przeczytasz, że przyjdziesz tam kiedyś po tą kartkę. Słowa nie oddają tego co do ciebie czuję, nie oddają tego jak mi ciebie brakuje, nie oddają jak za tobą tęsknię. Lecz ty wiesz, prawda? 
Kochająca Ania. 

Składam list, wkładam go w kopertę, piszę najładniej jak potrafię Mario uśmiecham się, wstaję idę w stronę cmentarza. Mijam Martę, którą widzę tu codziennie, idę w stronę twojego grobu, siadam na ławeczce. Opowiadam. Mówię co u mnie, u dzieci, u wnuków. Wyciągam list, kładę go, odchodzę. Łzy leją mi się z oczu, odwracam się, wiatr zwiewa list, patrzę się jak mała kartka papieru leci w stronę nieba, o tak na pewno leci do ciebie. 

Skończyłam. List miał wyjść inny, wszystko miało być inaczej (jak zwykle) 
ale chyba jestem zadowolona z tego opowiadania, mam pomysł, a raczej miałam na kolejne, zobaczymy, jak na razie zostaje mi jeszcze jedno do dokończenia.
Niedługo coś się tu powinno pojawić.
Justyna. 

poniedziałek, 15 października 2012

Będę na ciebie czekać. 
Będziemy siedzieć razem nad brzegiem morza. 

Uśmiecham się, nie wierzę w to co mówi, do sali wchodzi jego matka, jest zdziwiona, synku mówi i przytula go. Chłopak siedzi zdziwiony powtarzam sobie w głowie, że wszystko będzie ok, lecz chyba sama w to nie wierzę. Lekarz nam wszystko wyjaśnił, powiedział, że to przejdzie, lecz potrzeba czasu. Pytam się lekarza jeszcze o jedno, czy Mario mógł mnie słyszeć? Mówi, że to bardzo prawdopodobne, wracam tam pytam się go, czy coś słyszał. Mówi, że tal tyle, że nic nie zrozumiał, ach no tak polski. - pomyślałam, spojrzałeś na moje ręce, wszystko w porządku? - zapytałeś, pokiwałam głową, że tak. Złapałeś mnie za jedną z nich.
- Nic nie pamiętam, ale czuję, że byłaś dla mnie ważna. - uśmiecham się, och kocie, czuję że przed nami bardzo długa droga, odkrywania nowych siebie.

Mijały dni, stan Mario się polepszał, mogłam zabrać go do domu. Wjechałam na podjazd, wysiedliśmy, złapał mnie za rękę, wmawiałam sobie, że przypomina coś sobie, lecz wiedziałam, że robi to na siłę. Weszliśmy, zaprowadziłam go na górę, spojrzał na napis na ścianie - Zrobiłem to dla ciebie? - zapytał się mnie. - Tak, przeżyliśmy wtedy nasz pierwszy. Tak dla mnie. - dokończyłam ciszej. Zaśmiał się. Usiedliśmy razem na łóżku. - Pokażesz mi jakieś zdjęcia? Wiesz chce sobie to wszystko przypomnieć. - był taki inny, nieobecny, jakby się do czegoś zmuszał. Wyciągnęłam nasze albumy, odwracał zdjęcia. - Warszawa 2010. Byłem w Polsce? Ach no tak, pochodzisz stamtąd to ten dziwny język, prawda? I kocie też jest po polsku, prawda? - zaśmiałam się jak usłyszałam jego łamaną polszczyznę gdy wypowiadał kocie.
- To nie śmieszne. - obruszył się. - Naprawdę macie dziwny język.
- My mamy dziwny? Wiesz co przechodziłam, gdy uczyłam się niemieckiego? - zaczęliśmy się przekomarzać, ach poczułam się jak kiedyś, pocałowałeś mnie. Pierwszy raz od dawna, pocałowałeś. Zarumieniłam się, czuję, że moje policzki się czerwienią, śmiejesz się, ale co mam poradzić na to, że czuję się jak 14 letnia dziewczynka, która pierwszy raz się w kimś zakochuje? Tak, zakochuję się na nowo. Zrób to samo co ja, pokochaj mnie! Wybiegam z płaczem. Idziesz za mną, siadasz koło mnie, pytasz się co się stało, mówię ci wszystko, to że ciebie kocham, ty mnie nie. O wypadku, o Luke'u o tej próbie samobójstwa. Nie zaprzeczasz, tak naprawdę mówisz mi w twarz, że mnie nie kochasz. Uśmiecham się, wolę szczerość od udawania. Mówisz, żebym dała ci czas, że przypomnisz sobie wszystko, płaczesz. Noc. Przytulasz mnie. Czuję się bezpiecznie, w końcu czuję, że nic mi nie grozi. Ranek. Budzę się. Siedzisz naprzeciwko mnie i patrzysz się na mnie, całujesz w czoło. Łapiesz za rękę, idziemy na spacer, na stadion, wszyscy się ucieszyli, tylko ja siadam sobie daleko daleko od was. Obserwuję. Podchodzi do mnie Marco, siada obok.
- Nic nie pamięta? - kręcę głową, że nie.
- Chyba lepiej będzie jak wyjadę, on i tak mnie nie kocha, nie mam po co tu trwać.
- Zostań. - łapie mnie za rękę. - dla mnie.

***
- Mamo, opowiadaj dalej! Proszę. - słyszę głos swojej pięcioletniej córeczki, która siedzi obok mnie i co chwila gładzi mój ciążowy brzuszek. - Będziesz z wujkiem Marco?
- Kocie, sama używasz słowa wujek, to chyba wszystko wyklucza. - zmieniłam się, jestem starsza, lecz nawyk w mówieniu słowa kocie, nadal nie przeszedł. Czuję coraz silniejsze kopanie synka. Mała prosi o dalszy ciąg dalszy, nie mogę jej zostawić w niepewności.

***
Teraz mnie przytul.
Jestem sześć stóp od krawędzi i myślę. 

- Dla ciebie? - mówię niepewnie. Uśmiecha się, chciałem cię przekupić, mówi nagle, spróbuj, dla nas, dla przyjaciół, tez się martwiliśmy o niego, nie możesz się teraz poddać. Jego słowa towarzyszą mu cały dzień. Wracamy do codzienności. Wieczorami gramy w piłkę, dostaliśmy zaproszenie od mojej mamy, zobaczymy. Robisz wszystko by się we mnie zakochać, widzę, że ci nie idzie. Rozmowa.
- Nie rób tego na siłę. - proszę cię i spoglądam przed siebie.
- Ale czego? - siadasz za mną i całujesz mój kark. Oj nie nie kocie, nie odciągaj teraz mojej uwagi. Kurde udaje ci się, mija chwila, a części naszej garderoby lądują na ziemi. 
- Robisz to z litości. - mówię i całuję go. 
- Ale co? Naprawdę pamiętam cię, kocham cię. - zaraz zaraz pamiętam? 
- Pamiętam? - przestałam na chwilę. 
- Yhyy. - mruczysz mi do ucha. - Jesteś Ania, urodziłaś się 15 maja 1991 grałaś w piłkę, przyjechałaś tu by wyrwać się od ojca, twoim największym sekretem jest to, że twój misio nazywa się Frank i wszędzie go zabierasz, raz zabrałaś go na mecz i ci się zgubił, ja ty i Marco szukaliśmy go po całym stadionie, okazało się, że miał go Kevin, Frank ma również swoją małą koszulkę z bvb, zawsze się na mnie wściekasz bo robię ci źle kawę, zawsze mówisz jedna łyżeczka Gotze, a nie trzy! Uwierz mi pamiętam to, ale uwielbiam jak się rano na mnie denerwujesz. - w końcu zamknęłam mu usta pocałunkiem. Niczego więcej mi teraz nie było potrzeba. 

(to jest przyszłość, coś czas trochę wcześniej tego co było pomiędzy gwiazdkami, ale później niż normalnie) 


` Szykowałam się razem z moją siostrą na prawdopodobnie najważniejszy dzień w moim życiu. 
- Gotowa? - zapytała się mnie. Stanęłam przed lustrem. Wszystko w porządku, wszystko będzie ok, powtarzałam sobie. Weszłam do kościoła, wszystkie oczy były skierowane na mnie, nie lubię być w centrum uwagi, nienawidzę, stanęłam na przeciwko Mario, pocałował mnie, uśmiechnęłam się. Ksiądz jeszcze będzie się z nami miał. Przysięga. Cała długa formułka wypowiedziana, naszedł czas na 'tak' a co odpowiada Mario? Zastanowię się. Wybucham śmiechem. Napotykamy nieprzyjemne spojrzenie księdza, chłopak szybko się poprawia. Obrączki. Już obrączka miała wylądować na moim palcu, lecz nie, Mario musiał ją upuścić. - Kurde, zawsze wszystko muszę spieprzyć. - powiedział. Ogólnie to po chwili razem z Mario mojej obrączki szukał też Marco, Mats oraz Kevin. Musze wam powiedzieć, że zabawny widok. - Dokończymy bez nich. - powiedział ksiądz. 
- To tak się da? - zapytałam się go. Cały kościół wybuchł śmiechem, ksiądz już też nie mógł się powstrzymać. Ach naprawdę tego dnia nie zapomnę nigdy. ` 

Właśnie opisałam najdziwniejszą scenę ślubu ever. (lol) 
Wiem nikt nie połapie się pewnie o co chodzi z tym w nawiasie. 
I tak, mówię to wam pierwszy raz, to wszystko to wspomnienia Ani więc soł enjoy. ♥

sobota, 13 października 2012

Nie wierzę w nic, ani w dzień, ani w noc.
Nie wierzę w nic oprócz bicia naszych serc. 

Siedzę na podłodze w łazience, jest zimno, otworzyłam okno, wieje chłodny wiatr. Biorę do ust kolejnego papierosa, nienawidzę ich smrodu, dziwne dziś wypaliłam już połowę paczki. Zapalam go, rozkoszuję się zapachem. Patrzę się na przedmiot co leży przede mną, uśmiecham się, biorę go do ręki. Mała rzecz, a daje tyle radości. Bawię się nią, obracam sobie w palcach. Biorę ją mocno w dłoń, wbija mi się w palce, boli, lecz jest to przyjemny ból. Przejeżdżam jeden raz po ręce, po chwili widzę krew. Przy moim obrzydzeniu nią, powinnam pomyśleć o innym sposobie na samobójstwo. Patrzę się na mój nadgarstek, jeden zdecydowany ruch, rozumiesz? Do dzieła. Udało się. Czuję się dziwnie, dawno tego nie robiłam. Odzwyczaiłam się. Nagle ktoś wchodzi do łazienki. Marco. Na szczęście mdleję. Budzę się, jestem w szpitalu, w tym samym, który tak często odwiedzam. Słyszę krzyki. Krzyki kobiety i mężczyzny. 
- Zabiłaby się przez panią! - Marco? Nie nie wierzę, na kogo on się drze? 
- Przez nią, nie wiadomo czy mój syn przeżyje. - ach wszystko jasne. ` - Mats, on poruszył ręką, patrz zaraz znowu tak zrobi. Widzisz? - próbuję przekonać chłopaka do tego, że mam rację. - Mario, Mario kochanie, obudź się. - Za chwilę do sali wchodzi lekarz, zabiera mnie stamtąd, mówi, że nic takiego się nie stało, ale jak to? Przecież ja to poczułam, odwracam się. Przecież on tam siedzi. Rozmawia. Wbiegam do sali. - Mats, co on ci powiedział? - pytam uśmiechnięta. - Przykro mi, on się nawet nie obudził. - zaniosłam się głośnym płaczem słysząc te słowa.`  

` - Masz kogoś? - byłam wtedy w Polsce, udałam się na spacer z moim bratem. - Nie. - szybka odpowiedź, Piotrek po co się o to pytasz? - Ale go kochasz, prawda? - uśmiechnęłam się. 
- Tak. Tak mi się wydaje. Wiesz, to nie jest tak jak z Marcinem, jak z Krzyśkiem, wiesz, on jest inny, ja jestem starsza, czuję coś innego niż wtedy. - Siostra. - zawahał się na chwilę. - Tylko uważaj na siebie. Proszę. - podszedł bliżej i przytulił mnie.` 

` - Nie lubię ślubów, wesel, tego wszystkiego. - mówiąc to próbowałam zapiąć sama wisiorek. 
- Daj, zapnę. - podszedł do mnie. - Nasz ślub będzie inny. Obiecuję. - czułam jego ciepły oddech na szyi. - Nasz ślub? - odwróciłam się, a z oczu momentalnie popłynęły mi łzy. - Nie rycz. Wyjdziesz za mnie?.` 

Ale zanurzony w waniliowym zmierzchu
Przesiedzę na frontowym ganku całą noc. 


- Dlaczego chciałaś się zabić? - przy moim łóżku usiadł Marco. - Ej, ej nie płacz.
- Chcę zniknąć. I, i okazało się, że jestem w ciąży. Nie, nie z Mario.
- Zabiję go. Dorwę i zabiję. Nie powinnaś, tak robić. Mario się obudzi, nie będzie zły, kocha cię.
- Wiesz o co się pokłóciliśmy? Bo podobno go zdradzam. Teraz ma dowód. - wykrzyczałam najgłośniej jak tylko mogłam. Kolejne dni mijały, lekarze skierowali mnie do jakiegoś szpitala, nie poszłam, wiem że mogę normalnie funkcjonować. Uśmiechałam się, rozmawiałam, chodziłam do pracy, wracałam do domu, gotowałam, oglądałam mecze, czasami chodziłam na treningi. Ogólnie wszyscy brali mnie za normalną, lecz chyba tak nie było, fakt wszystko było dobrze, lecz czasami zdarzały się gorsze momenty. Poszłam do szpitala, to już pół roku, kocie pół roku, rozumiesz? Tęsknię za tobą, wchodzę do sali, zastaję tam twoją matkę. Uśmiecham się, odwzajemnia uśmiech. Siadam obok. Opowiadam. Mówię po polsku, specjalnie? Chyba tak. - Jadę do Polski, tylko na święta, mama mi każe, po Sylwestrze wrócę, wolałabym zostać, ale mama się uparła, ogólnie wszyscy mówią, że lepiej mi to zrobi, jest chyba dobrze, staram się zapomnieć o pewnych wydarzeniach, pamiętasz jak opowiadałam ci co stało się w Londynie, prawda? Przepraszam jeszcze raz. Żegnam się z nim, z jego matką, wychodzę ze szpitala, jest chłodno, opatulam się jeszcze bardziej szalikiem idę w stronę lotniska, samolot startuje, lecę do Warszawy, na lotnisku czeka na mnie mama, podchodzę do niej, przytulam się. Drogę do Torunia spędzamy w ciszy. Święta, mijają spokojnie, wyłączyłam telefon, nie wiem co dzieje się w Niemczech, nie włączam komputera, próbuję odpocząć. Sylwester, brat wyciągnął mnie z domu, idziemy do jego kumpli, znam ich, nawet niektórych lubię. Wszystko miło fajnie. Wracam do domu, już od dawna mówię tak na Dortmund. Idę w stronę szpitala, wchodzę po schodach, idę w stronę sali Mario, na korytarzu siedzi zadowolony Mats. Podchodzi do mnie, przytula, wchodzę do sali, nie wierzę. Podchodzę bliżej, biorę go za rękę. Uśmiecham się, on robi to samo.
- Mario. - szepczę. Łzy prawie lecą mi z oczu. - W końcu. - gładzę jego dłoń. Jedyne co otrzymuję w zamian to. - Ale kim ty jesteś?

` - A więc, Aniu. - uśmiechnął się. - Jesteś z Polski, prawda? - zapytał się i upił kolejny łyk kawy. Pokiwałam twierdząco głową. - Lubisz piłkę, prawda? 
- Prawda. - ech, piszesz o mnie książkę kocie? Wypytujesz się mnie o wszystko, dlaczego mieszkam w Dortmundzie. Powiedzieć prawdę, czy nie, powiedzieć prawdę czy nie? Tak, nie, tak, nie. Szalka po stronie tak, jest cięższa. Opowiadam. Współczuje mi, mówię że przecież już wszystko dobrze. Idziemy na spacer, do parku, do mnie do domu, zasypiam na jego kolanach. Budzę się rano, idę do kuchni, czytam kartkę. Uśmiecham się.` 

Jestem wredna, ale Weronika powiedziała mi że mam być wredna. 
Tak on się obudził, tak on jej nie pamięta, tak to wszystko jest beznadziejne. 
Mój tt: @_mon_amour_ 

piątek, 12 października 2012

A świat będzie znał twoje imię.
Będziesz palić się najjaśniejszym płomieniem. 

Siedziałam na łóżku, w byle jakich spodniach, za dużej bluzie Mario, z rozpuszczonymi włosami, które poprzyklejały mi się do policzków, od łez. Cały makijaż spłynął, trzymałam się za bose stopy i robiłam to co ostatnio, czyli nic, siedziałam i nic nie robiłam, płakałam i tyle. Moje życie zmieniło się diametralnie. Nie, nie użalałam się nad sobą, jaka to ja jestem nieszczęśliwa, płakałam bo ktoś odebrał mi cząstkę mnie. 
`- Witaj Aniu. - głos kobiety był miły, jak się później okazało pozory mylą. Pospiesznie wróciłam do normalnej pozycji. - Dzień dobry. - wymusiłam nawet uśmiech, pierwszy raz od dawna się uśmiechnęłam, chciałam by wyglądało to naturalnie jednak chyba tak nie było. - To może ja przejdę do rzeczy, ech Aniu, wolałabym, żebyś na razie nie przychodziła tu, a później jak Mario się wybudzi, nie kontaktuj się z nim i tak już dużo namieszałaś, w mieszkaniu jeszcze możesz zostać, z tego co wiem, jest ono wasze wspólne. - w końcu skończyła wypowiadać swój długi monolog, moja jedyna reakcja to dlaczego? Szybko wybiegłam z sali.`  Teraz siedzę, na naszym łóżku, pakuję się. Nie wiem czy robię dobrze, ulegając jej, nie wiem. Wyjeżdżam. Czasami wydaje mi się, ze lepiej by było gdybym zniknęła na dobre.

`- Czym się denerwujesz?- zapytał się mnie Mario gdy wchodziliśmy na lód. - Ej kocie jestem tu, widzisz? - zaczął machać mi rękami przed oczami. Oczywiście, w takich momentach nie mogło zabraknąć mojego śmiechu. - Powoli. Nie denerwuj się. - mówił i cały czas bardzo mocno ściskał moją rękę. Nagle Mario się przewrócił, ja spadłam na niego i razem leżeliśmy po środku lodowiska, och jakież było zdziwienie ludzi, którzy jeszcze normalnie jeździli. - Będziecie coś chcieli. - wysyczałam przez zęby.` 

Do widzenia, niedoszły kochanku. 
Do widzenia, pozbawiony nadziei śnie.  

Londyn. 3 tygodnie później.
Wyjechałam. Nie ma  mnie już w Dortmundzie, nie wiem co się tam dzieje, chłopcy próbują się ze mną skontaktować lecz idzie im to na marne, zmieniłam numer, usunęłam wszystkie konta, w świecie wirtualnym nie istnieje. Jest dziwnie. Staram się nie myśleć o tym wszystkim co się działo, przecież jestem 'nowa' ale chyba nie da się od tak zapomnieć o tym wszystkim zwłaszcza gdy wspomnienia wciąż przychodzą `Był ciepły majowy dzień, jestem tu już pół roku, lecz nadal wszystko mnie zaskakuje, wszystko wydaje mi się nowe, wszyscy ludzie, są inni, lepsi, milsi. Przechodziłam przez park, gdy nagle pod moje stopy wpadła piłka, zaczęłam ją kopać, robić z nią różne ciekawe rzeczy, których nauczyłam się już dawno temu. - Masz talent. - usłyszałam głos jakiegoś chłopaka za moimi plecami. Pisnęłam. - Spokojnie. Jestem Mario. - uśmiechnął się i podał mi rękę. - Ania. - odpowiedziałam tym samym.` 
Kolejne dni mijały jak szalone, praca, dom, praca, dom. Tak, znalazłam jakąś pracę, z językiem nie było problemu, studia też, w sumie skończone, wystarczyło to na tyle, bym mogła pracować w jednej z gazet. Telefony cały czas dzwoniły, ja nie odbierałam. Dostałam list. Czytam go. Mama. Każe mi przyjechać do Polski, oraz odbierać telefony i zainteresować się tym co dzieje się w Niemczech, bo podobno dużo. Aha. -pomyślałam. Wieczór. Jak przystało na Anglię pada. Dzwonek do drzwi. Idę otworzyć, otwieram. - Ania. - słyszę znajomy mi głos. To Luke mój kolega z pracy, zapraszam go do środka, dziwię się, ze sam chciał tu przyjść. Rozmawiamy. Nie obyło się bez punktu ' co cię tu sprowadza '  na szczęście, w porę włączyła się u mnie opcja kłamania, jestem wyszkolona, nauczył mnie tego brat gdy byłam mała, robiłam to tak, że nikt nigdy się nie spostrzegł. Co tym razem? Ach no tak, mama i ojciec wysłali mnie na studia do Niemiec, lecz ja nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż 2 lata. Luke jesteś dziennikarzem, nie dziwi cię to? Kolejne pytanie masz kogoś? Ech i tu jestem w kropce mam czy nie mam? Kocham go, myślę o nim, nie zapomnę, obwiniam się, lecz jego matka kazała mi go zostawić. Kolejne kłamstwo ' nie' Poszło łatwo, chłopak wszystko kupił. Idź już, chcę zostać sama, lubię samotność. Luke ile tu będziesz siedział? Jestem coraz bardziej niecierpliwa. Nie ładnie wypraszać gości, mama mnie tego nauczyła. Przełamuję się. - Luke jestem trochę zmęczona, wiem to nie ładnie. - i nagle zaczyna kręcić mi się w głowie, siadam, nagle kładę się. Jestem nie do życia. Cholera czego on  mi tam dosypał? Podchodzi do mnie, bierze mnie na ręce. Zanosi do mojej sypialni, kładzie starannie na łóżku - będzie fajnie. - szepcze mi do ucha. kiwam twierdząco głową, wiem że będzie. Raz, drugi. Nagle stop! Anka wiesz co on ci robi! Zaczynam krzyczeć, wyrywać się, to jednak nic nie daje. Pomocy! - krzyczę po polsku nikt nie reaguje, jeszcze raz pomocy nadal nic. Ludzie on mnie tu wykorzystuje, pomóżcie mi w końcu! Koniec. Luke ubiera się, całuje w czoło, mówi, że jeszcze wpadnie, słyszę że drzwi się zamykają, okrywam się kołdrą, płaczę. Zasypiam. Śnisz mi się, kochanie ty mi się śnisz. Jesteś spokojny, nie krzyczysz, nie jesteś zły. Płaczesz. Dlaczego płaczesz? Przecież cię kocham, przecież nic nie zrobiłam. Kochanie nie odchodź słyszysz! Zostajesz, przytulasz się do mnie, siedzimy razem w tym parku, tak w tym, w którym pierwszy raz się spotkaliśmy. Opowiadasz mi. Opowiadasz jak się czujesz, cieszysz się bo wracasz do treningów, nagle zza rogu idzie jakaś blondynka, zatrzymuje się przy nas, ty wstajesz, całujesz ją. Kochanie co robisz całujesz? Dlaczego,  przecież jesteś ze mną, kochasz mnie. Nagle zauważam jeszcze jedną rzecz, ta dziewczyna jest w ciąży, nie nie nie, to ja powinnam tam stać, to ja powinnam nosić twoje dziecko. Odchodzisz, mówisz, że idziecie do twojej mamy. Ciekawe czy powiedziała ci co mi zrobiła. Idziesz sobie, zostawiasz mnie samą. Zaczyna padać. Dalej siedzę na ławce, tępo wpatruję się w punkt przede mną. Budzę się. - Marco. - mówię słabym głosem. - Przyjedziesz do mnie? - dzwonię do niego pierwszy raz od dawna. Zgadza się. Następny dzień, jest wietrznie, czekam na lotnisku. Samolot z Dortmundu już wylądował, widzę go, uśmiecham się.  - W końcu. - podchodzi do mnie i mocno mnie przytula. - Pomożesz mi? - Opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami, od momentu spotkania w szpitalu do wczorajszej nocy. - Aniu, nawet nie wiem co mam teraz powiedzieć. - chłopak złapał się za głowę. - Wróć ze mną do Niemiec, uwierz mi, zrobi to lepiej i tobie i Mario. Zgadzam się. Następnego dnia pakujemy się, za dwa dni wylot.

Dortmund.
- Cześć kochanie. - podeszłam do chłopaka i zmierzwiłam mu włosy. - Przepraszam, że mnie ostatnio nie było, ale wiele się zmieniło, skrzywdzono mnie wiele razy, ale będę silna, dla ciebie. Kocham cię. - pocałowałam go w policzek. Popatrzyłam się na Matsa, który tu ze mną przyjechał. Uśmiechnął się, złapałam Mario za rękę, nagle coś drgnęło. Nie, nie to nie może być prawda.

czwartek, 11 października 2012

Kochanie jestem twój.
I będę twój, dopóki dwa i dwa nie stanie się trzy.  

Chodziłam po lesie. Pamiętasz ten las? Tak ten, w którym pierwszy raz mnie pocałowałeś, ten w którym powiedziałeś mi, że mnie kochasz, pamiętasz? Był piękny majowy dzień, ciepły. Usiadłam na trawie, wspominałam. ` - Kocham cię! Słyszysz kocham! Oszalałem na twoim punkcie! - chłopak wprost wykrzyczał te słowa, ja w tym czasie zanosiłam się głośnym śmiechem. - Kocham. - szepnął i mnie pocałował. Pierwszy raz. Delikatnie, jakby bał się, że coś mi zrobi, jakby bał się, że go odtrącę. - Kocham cię. - powiedziałam, a nasze czoła zetknęły się ze sobą. Mogłabym tak trwać i trwać było tak pięknie.`

Płakałam. Płakałam kolejny raz, jak się to stało? Po co tak szybko wtedy jechał? Krzyczałam, pamiętam krzyczałam na niego, teraz oddałabym wszystko byleby za jedno jego słowo. Miał grać, miał talent, miał wspaniały klub, miał zapewnioną przyszłość, miał być finał Ligi Mistrzów, w końcu upragniony finał, miał w nim zagrać, teraz nie wiadomo czy przeżyje. Wszystko będzie się toczyć dalej, ja będę żyć, oni będą grać, wszystko będzie normalne, tyle, ze bez niego. Przecież świat nie stanie w miejscu, bo chłopak, którego kocham miał wypadek. Nie nie nie. Nie jestem księżniczką, nie mam odmiennych praw. Wstałam. Robiło się ciemno, telefon dzwonił, nie nie to nie Marco, nie Mats, nie mama, nie znam tego numeru, boję się odebrać. Odbieram. - Halo? - mówię niepewnie i przełykam ślinę. - Ania? - usłyszałam głos mamy Mario. - Tak, coś się stało? - nigdy nie byłam dobra w nawiązywaniu rozmów. Kobieta zadzwoniła do mnie pierwszy raz od wypadku. Nie wiem obwiniała mnie? Nie dziwię się jej. - Nie, nie. - zaczęła szybko zaprzeczać. - Chciałam się zapytać jak się czujesz, wszystko w porządku? - Marco - pomyślałam. Co jej miałam powiedzieć, że wczoraj biegałam po szpitalu, jak na haju i prawie skoczyłam z dachu? Mam jej powiedzieć, że mam jakieś durne omamy i wszędzie go widzę, czuję go? ` - Mario! - wołałam chłopaka po całym domu. Gdy zaczęłam wchodzić po schodach, poczułam pod stopami coś, okazało się, że to płatki róż, wchodząc coraz wyżej słyszałam moją ulubioną piosenkę. Głos Alexa Turnera roznosił się po całym mieszkaniu, Baby I'm yours nuciłam pod nosem. Nagle stanęłam jak wryta, na pięknej beżowej ścianie wielki napis, zrobiony pewnie jakimś sprayem, " Baby I'm yours" - Podoba ci się? - jego głos, przeszedł mnie dreszcz, objął mnie w pasie. Całował po szyi. - Genialne. Ale po co tyle trudu? - nagle uniosłam się w powietrze, nie pisnęłam, chłopak zamknął mi usta pocałunkiem. - Miało być idealnie, pamiętasz? - mówiąc to kładł mnie na łóżko. `
 Do wyobrażeń naszej przyjemności. 
Dwóch kochanków zamkniętych z miłości. 


- Aniu. Halo! - nagle ocknęłam się, fizycznie nadal stałam na polanie, ale duchowo byłam tam w naszym mieszkaniu, na naszym łóżku. - Tak, tak zamyśliłam się, przepraszam. - skłamałam. kolejny raz skłamałam. 
- Może spotkamy się dziś? - i nagle zapadła cisza, spotkać się, po co? - chyba, że akurat dzisiaj ci nie pasuje. - dodała po chwili.  - Nie, o której i gdzie? - niechętnie wyszłam z lasu, podeszłam pod samochód Marco i zapukałam w okno. - Może, będziesz dziś u Mario? Jeżeli oczywiście chcesz. - wyjeżdżaliśmy właśnie z parkingu. - Jedź do szpitala. - powiedziałam do chłopaka. 


Wysiadłam z samochodu, popatrzyłam się na szpital, weszłam do środka, winda, 7 piętro. Cyferki szybko się zmieniały, przy 6 zatrzymałam windę. Usiadłam w koncie i dałam upust emocjom. Winda znowu jechała, ja wysiadłam. Poszłam w stronę sali, w której leżał Mario. Och, taki bezbronny. Jakby niczego się nie bał.  - Cześć kocie. - powiedziałam i ucałowałam go w czoło. Złapałam go za rękę. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Mówiłam. Opowiadałam. - Świruję kocie. Wiesz? Wiem dziwne, wczoraj prawie skoczyłam z dachu, nawet nie wiem jak tam weszłam, ale nie nie bierz tego do siebie, jest lepiej, chłopcy się mną opiekują, ale ty wiesz, ze świruję, byłeś tu wczoraj pamiętasz? Mówiłeś, ze mnie kochasz. - mówiłam do niego po polsku dziwne, chyba bałam się, że ktoś zrozumie to co do niego mówię. Nagle w drzwiach zobaczyłam postać. ` - Zostaw mnie! - krzyknęłam w jego stronę. - Jesteś zazdrosny o wszystko, o wszystkich. Mam tego dosyć słyszysz?  - A jaki mam być? Wszyscy lgnął do ciebie. Albo to ty ich uwodzisz.  - Nie no oczywiście zawsze zwalaj na babę! Nie nie zdradzam cię, ale postaw się na chwilę w mojej sytuacji, mam wolne tylko weekendy, ciebie wtedy nie ma, na tygodniu widzimy się rzadko, zrozum jak tak nie potrafię. - wykrzyczałam wszystko co leżało mi na sercu. A on? On wyszedł i nie wrócił. Teraz leży tu i, i właśnie sama nie wiem.` 

Dziwne to trochę. Miało wyjść inaczej, ale w miarę ok. Mam nadzieję, że uda się rozróżnić co jest przeszłością. 

Arctic Monkeys i Ellie Goulding. (teksty) 




środa, 10 października 2012

Daj mi miłość silną jak nigdy przedtem. 
Ponieważ ostatnio pragnę jej jeszcze bardziej. 

Osunęłam się na szpitalną podłogę, spojrzałam tempo przed siebie, ujrzałam uśmiech jakiejś staruszki, siedziałam tak z załzawionymi oczami. Wspominałam. Siedziałam i analizowałam wszystko kawałek po kawałeczku. Rozglądałam się. Wszystkie ściany takie same, wszystkie krzesła takie same, wszystkie drzwi takie same, podłoga wszędzie taka sama, wszystko takie same, wszystko takie jasne, takie przytłaczające, na dodatek ten zapach, ta unosząca się śmierć po korytarzach. Przytłaczało. Głosy, słyszałam głosy w głowie, nie wiem czy spowodowane było to wypadkiem, czy za dużą ilością wypitej kawy tego dnia. Głosy, genialne głosy, miłe, sympatyczne. Śpiewały! Melodyjne. Wstałam. Nuciłam melodię, którą słyszałam w głowie. Zaopiekuję się tobą, słyszysz zaopiekuję. Prawie wykrzyczałam te słowa. Starsza pani już nie patrzyła się na mnie przyjemnie, ja już nie płakałam, uśmiechałam się. Zaopiekuję się. Zaopiekuję. Powtarzałam w swojej głowie. Głosy. Ucichły. Dlaczego? Były takie piękne, dawały nadzieję. Widzę. Widzę obrazy. Widzę rzekę. Biegnę wzdłuż niej. Nie zatrzymuję się. Biegnę, biegnę coraz szybciej. Wspinam się. Wspinam się pod górę, piękną górę wiem, że będzie z niej niesamowity widok. Widzę. Widzę morze. Zatrzymuję się. Chcę tam wejść. Muszę tam wejść, krzyczę w sobie. Stawiam jedną stopę w wodzie, coś ciągnie mnie w dół. Zawahałam się. Przecież nie umiesz pływać. Skarciłam się. Wróciłam się na korytarz. Dziwne nie było już tam rzeki, nie słyszałam głosów. Osunęłam się na podłogę. Pamiętam. Pamiętam co się stało. Pamiętam telefon. Głos mężczyzny. Kazał przyjechać mi do szpitala. Ale to nie było dziś, to było jakiś czas temu. Miesiąc? Nie tydzień temu dokładnie tydzień temu. Pamiętam! Siedziałam tu, było zamieszanie, był wypadek. Mario. Muszę go znaleźć, muszę znaleźć lekarza. Panie doktorze, macham panu przed oczami, czemu mnie pan nie widzi, czemu mnie pan ignoruje? Halo! Krzyczę do pana. Czuję się niepotrzebna. A może ja jestem niewidzialna? Tak jestem niewidzialna. 

Och jak ja za tobą tęsknię. 
Moja symfonia tworzy piosenkę, która cię niesie. 

- Można ją zabrać? - usłyszałam głos Marco, który razem z paroma chłopakami ostatnio się mną opiekował. Uśmiechnęłam się, pogłaskał mnie po włosach. Wskazał ręką na drzwi. Posłusznie wstałam i zniknęłam za drzwiami. Usiadłam. Wspominałam. Nie pamiętam co działo się przed chwilą, dlaczego i w jaki sposób znalazłam się w szpitalu. Na korytarzu czekał Mats. Podszedł do mnie i mnie przytulił. 
- Będzie w porządku. - szepnął mi do ucha. Rozpłakałam się. Rozpłakałam się jak małe dziecko. 
- Co ja tu robię? - powiedziałam cicho i spojrzałam w punkt przed siebie. Tam jest on jest Mario widzę go, czuję. Dotyka mnie. Gładzi p włosach, szyi. Szepcze do ucha, że mnie kocha. Tęsknię za jego głosem, za żartami, za tym jak zawsze rano mnie budził, za tymi słowami wstawaj moja księżniczko. Za tą kawą, którą zawsze źle robił, och Gotze ile razy mam ci powtarzać? Jedna łyżeczka cukru nie trzy! Ach. Tęsknię również, za tym jak widzieliśmy się wieczorami p jego treningach, za tymi wypadami za miasto, do lasu, za tym jak jeździł ze mną do Polski. Za tym jak zawsze dawał mi wygrywać w fife. Odszedł. Nie nie kochanie co robisz? Zostań ze mną, mów do mnie, śpiewaj! Proszę siedź koło mnie, trzymaj mnie za rękę, kop mnie po nogach, rób wszystko bylebyś był ze mną. Kocham cię słyszysz? Kocham! A ty? Ty idziesz sobie. Zaniosłam się spazmatycznym płaczem. 
- Zostawił mnie. - powiedziałam do Marco. - Słyszysz? Był tu, ale sobie poszedł. 


Napisanie tego czegoś zawdzięczam głównie Edowi Sheeranowi. Kawałki piosenek to Give Me Love i Autumn Leaves. Dostaje czegoś, nawet nie wiem jak to nazwać, ech dzięki Ed.