sobota, 2 marca 2013

Chcę żebyś został.

Obudziłam się przez dudniący o szyby deszcz. Chwilę leżałam zatapiając się w miękkiej pościeli, która pewnie jeszcze pamięta wspomnienie minionej nocy. W mieszkaniu panowała zupełna cisza, jakby nikogo tam nie było. Na szafeczce obok łóżka nadal leżał jego zegarek, pewnie jest w kuchni i pije tą okropną kawę, której zapachu tak bardzo nie znoszę. Niechętnie wstałam z łóżka i zatopiłam stopę w miękkim beżowym dywanie, który każdego ranka przywracał mnie do żywych. Delikatnie dotknęłam dłonią czarnej klamki, za której pomocą otworzyłam ciężkie białe drzwi. Przeszłam cichutko przez korytarz i po chwili stanęłam w progu kuchennych drzwi. Stał oparty o stół, z czarnym kubkiem w ręku i oglądał panoramę Dortmundu, którą genialnie było widać z okien mojego mieszkania. Podeszłam do niego i dotknęłam ręką jego dłoni. Mały uśmiech wkradł mu się na twarz, lecz po chwili znowu wyglądała ona zbyt spokojnie, jakby bez emocji. Stanęłam na palcach i delikatnie pocałowałam go w policzek, mocno przyciągnął mnie do siebie, a jego ręce oplotły mocno moją talię. Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, by po chwili zatopić się w kolejnym pocałunku. Czułam się bezpiecznie, jakby nic nigdy nie miało mi się stać, położyłam głowę na jego klatce piersiowej i wsłuchiwałam się w bicie jego serca. Biło troszkę szybciej, lecz powracało do swojego normalnego funkcjonowania. Kolejną chwilę zatracenia i rozkoszy przerwał dzwonek telefonu, ta znienawidzona melodia, która obwieszczała, że dzwoni Daniel. Zaśmiał się, pocałował mnie w skroń i po bardzo krótkiej chwili zebrał się, i opuścił moje mieszkanie. Telefon nie ustępował, nadal dzwonił jak opętany. Wzięłam go do ręki, a on po chwili zaliczył bliskie spotkanie z podłogą. Marzyłam tylko o gorącej herbacie, opatuleniu się ciepłym kocem i zapomnieniu o całym świecie.

- Nie oszukuj. - Mario spojrzał na mnie i syknął parę słów w moją stronę. Odburknęłam mu coś pod nosem i spojrzałam na swoje karty. Wzrokiem szukałam Matsa, który zrezygnował z gry z nami i grzecznie czekał na wszystkich na kanapie. Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Nie idzie ci Goetze. - zaśmiałam się chłopakowi w oczy i upiłam trochę piwa, które stało przede mną. Mario starał się i to bardzo, lecz cóż brak talentu do oszukiwania sprawdził się i dziś. - Przegrałeś! Ha! - wyłożyłam swoje karty i zgarnęłam całą pulę nagrody. Nie była to kupa forsy, a parę euro, dwa lizaki i chyba 3 batony. Mario i Marco stali w kącie i coś bardzo głośno omawiali, reszta siedziała nadal przy stole i dzieliła się moją wygraną, a ja podeszłam do Matsa. Z nóg zsunęłam wysokie, czarne szpilki, poprawiłam włosy i po chwili wtuliłam się w mężczyznę. Był niepoprawnie spokojny od samego rana. Uśmiechał się lekko, ręką gładził moje plecy, a jego wzrok skupiony był na dużym lustrze przed nami. Większość ludzi, którzy znajdowali się w tym samym pomieszczeniu co my z osłupieniem się na nas patrzyła, a my oboje uśmiechnięci siedzieliśmy i trwaliśmy w czymś bliżej nieokreślonym. Odcięłam się od wszystkiego, nie reagowałam na żadne zewnętrzne bodźce, ktoś właśnie opuszczał mieszkanie, po chwili ktoś kolejny, siedzieliśmy u Reusa, pewnie zaraz nas wygoni. Przed oczami przemknęła mi jakaś postać, podeszła ona do stojącego przy ścianie odtwarzacza i zapuściła jakiś smętny kawałek, który nawet teraz mi się spodobał. Kolejna osoba stała przy włączniku światła i bawiła się nim, regulowała światło, aż w końcu stworzyła idealny nastrój. Przyciemniony pokój, powolna, romantyczna muzyka. Nienawidzę takiej atmosfery, ale czasami nawet i ja pękam. Brakuje tu tylko butelki z winem i paczki fajek. Coraz mocniej wtulam się w Matsa i czuję jak moje powieki mimowolnie się zamykają. Czuję się bezpiecznie, chciałabym zostać w tym uścisku do końca i jeden dzień dłużej.

Czasami wydaje mi się, że nic nie ma sensu. Udawanie nie ma sensu, trwanie w tym nie ma sensu, sensu nie widzę również w siedzeniu dziś w domu, oraz w ścieraniu rozlanej przed chwilą herbaty. Nic nie ma sensu i nagle rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Z niechęcią kieruję się w ich stronę, na chwilę staję przed lustrem i przeglądam się w nim. Na twarz narzucam wymuszony uśmiech i udaję, że wcale nie przeprowadzam w głowie jednej z najtrudniejszych rozmów ze samą sobą. Otwieram drzwi, brzydkie drzwi, monotonne. Wszystkie mieszkania w tym kompleksie mają takie drzwi. Od progu uśmiechem wita mnie Daniel, zapomniałam, to dziś wracał z tej kolejnej ważnej delegacji. Jest ubrany w garnitur, ma na sobie również czarny płaszcz oraz ten genialny krawat, który podkreśla kolor jego oczu. Wprost wbiega on z zadowoleniem do naszego mieszkania i od razu delikatnie, lecz na tyle mocno, że mam trudności ze złapaniem oddechu, przytula mnie. Zatapiam się w jego ramionach i kolejny raz towarzyszy mi to cholerne uczucie. Czuję się źle, ale i dobrze. Źle ponieważ go okłamuję, dobrze bo w końcu ze mną jest. Źle bo trwam w czymś nieznanym dla każdego z Matsem, dobrze bo on przynajmniej jest ze mną gdy go potrzebuję. Jedna samotna łza spływa po moim policzku, a ja jeszcze mocniej wtulam się w mężczyznę i zaciągam się zapachem jego perfum. Zapachem, którym wypełniona jest jego ulubiona poduszka na kanapie, na której zawsze zastaję go śpiącego gdy wracam wieczorem z pracy, a on jakimś cudem nie musiał wyjechać. Przepełniona nim również jest lewa strona naszego łóżka, jego szafa wprost krzyczy tym zapachem.
- Kocham cię. - cichutko szepcze mi do ucha, słyszę szczere kocham cię, ja bełkoczę tylko coś podobnego pod nosem. Pewnie się boję, pewnie się wstydzę, pewnie nie jestem upoważniona do wypowiedzenia tych słów. Wyswobadzam się z jego uścisku i daję mu czas na odpoczynek, sama wracam do wycierania tej cholernej herbaty. Prawdopodobnie na naszych panelach zostanie ślad, Danielowi się nie spodoba. Popadam w szczegóły, martwię się rzeczami, którymi jeszcze parę miesięcy temu nie zaprzątałabym sobie głowy. Brunet wychodzi z łazienki i na chwilę znika za drzwiami naszej sypialni. Stoję oparta o ścianę, moje ręce ogrzewa kubek, z kolejną już, tego dnia herbatą. Nadal jestem zasępiona, nadal jestem na wszystkich obrażona, nadal nic według mnie nie ma sensu. I nagle przełom. Białe drzwi otwierają się, a wychodzi z nich on. Mój stary Daniel, taki w jakim się zakochałam. Daniel w starych dresach, Daniel w jakiejś starej bluzie, którą wprost kocham w zimowe wieczory zakładać na swoje ramiona i cieszyć się jej ciepłem, jest w bluzie, która przesiąknięta jest zapachem jego obłędnych perfum. Stwierdziliśmy, że wychodzenie z domu tego dnia jest zbędne, zasiedliśmy przed kanapą, z paczką cukierków, które chłopak przywiózł z Norwegii i zaczęliśmy rozmawiać. Rozmawiać tak szczerze, tak od serca, ale nie pękłam, nie przyznałam się, a on chyba coś podejrzewa. Słońce delikatnie zachodziło nad Dortmundem, tworząc na niebie mocno pomarańczową, lekko przeradzającą się w czerwony, poświatę. Siedzieliśmy na podłodze przy oknie i wpatrywaliśmy się wspólnie w to było przed nami, obok nas leżał stos papierków po cukierkach, rozlany był również sok jabłkowy, a w innej części pokoju porozrzucane zdjęcia. Ot nam się na wspominki zechciało. Oparłam swoją głowę na jego ramieniu, jego ręka oplatała mnie w talii. Prawdopodobnie właśnie w tym momencie dostrzegłam czego mi tak naprawdę trzeba, dostrzegłam to do czego potrzebny mi był Mats, by szczerze przejrzeć na oczy i zauważyć co tak naprawdę jest ważne i dobre dla mnie. Z laptopa, który postawiony był na podłodze koło nas, cichutko sączyła się piosenka, a ja wspólnie z Rihanną wypowiadałam  jej słowa, skierowane do niego, by w końcu zauważył, że nie potrafię bez niego żyć.

Nie jestem zbyt pewna co czuć na ten temat
To coś w sposobie w jaki się poruszasz
Sprawia, że nie potrafię żyć bez ciebie
I to pochłania mnie całą
Chcę żebyś został. 


Leżymy wspólnie na łóżku, moja głowa spoczywa na jego klatce piersiowej i unosi z jego każdym oddechem. Jego palce błądzą gdzieś wśród moich włosów, spoglądam na niego, a na jego twarz wkrada się mały uśmiech.
- Jesteś inna. - wypowiada cichutko jakby bał się, że go usłyszę. - Nie jesteś sobą od dłuższego czasu. - siadam koło niego i z nerwów bawię się kołdrą, którą jesteśmy przykryci.
- Ja po prostu nie potrafię tak żyć, związałam się z kimś nie wiem po co, a nie jednak wiem, chciałam mieć kogoś kto by zawsze ze mną był, kto by mnie przytulał gdy będzie mi źle, kogoś kto opieprzyłby mnie gdybym wyszła w wielki wiatr bez beznadziejnego szalika na szyi, kogoś z kim mogłabym obejrzeć jakiś denny serial, kogoś z kim chodziłabym na imprezy, kogoś kto kupowałby mi czekoladę wiedząc, że tylko ona poprawia mi humor. Chciałam mieć ciebie, a że ciebie nie było, chciałam mieć twoją kopię, ale jego nie pokochałam, on uświadomił mi tylko jak bardzo kocham ciebie. - zakończyłam mój monolog i poczułam się jak bezuczuciowy potwór, który skrzywdził kogoś podwójnie. Poczułam się niezręcznie, ta cisza była niezręczna. On nadal wpatrywał się w jeden punkt przed sobą. Złapał mnie za rękę i cicho wyszeptał parę słów do ucha. Mówił, że on też nie był w porządku wobec mnie, powiedział, że chce żeby to się zmieniło, powiedział, że chce o tym zapomnieć, ja też chcę o tym zapomnieć.

- Spotkamy się dziś? - byłam zdenerwowana, słowa wypowiadałam za szybko, źle składałam zdania. Przytaknął mi, zaproponował park i jedną z ławek, na której często siadaliśmy. Usiadłam na kanapie obok Daniela i powiedziałam co zamierzam dziś zrobić. Chyba nadal nie dowierzał w to co zrobiłam, a pewnie również obwiniał się za to. Był zadowolony, zaproponował, że pójdzie ze mną, pokręci się po parku i później wspólnie gdzieś pójdziemy. Odmówiłam, chciałam iść sama, chciałam sama na spokojnie porozmawiać z Matsem, chciałam później wrócić do domu i zastać tam Daniela, przygotowującego nam jedzenie. Ubrana i z przygotowanym tekstem w głowie opuściłam nasze mieszkanie. Spacer w stronę parku minął spokojnie, padał lekki deszcz, ale w gruncie rzeczy było przyjemnie. Usiadłam na wyznaczonej ławce i czekałam. Przyszedł, przytulił mnie i zapytał się co tam u mnie.
- Wrócił. - wypowiedziałam trzymając w dłoniach kamyk i przewracając go ze zdenerwowania. - Powiedziałam mu. - przeniosłam wzrok na niego.Uśmiechnął się, był zadowolony. - Chyba dostrzegłam to, ze to jego kocham prawdziwą miłością.
- Czyli, że zrobiłem swoje? To dobrze. - wstał z ławki i stanął przede mną. - O to mi chodziło. Wykonałem to co do mnie należało, a więc żegnaj Ann. - I na tym zakończyła się nasza znajomość. Mats odszedł długą ścieżką i zniknął za rogiem, zniknął z mojego życia.

----------
Nie skomentuję tego. Miało wyjść lepiej, miało. Wyszło tandetnie, ale i tak nikt tego nie czyta. uff. 
Miał to być jednopart o Matsie Hummelsie, wyszło, że Mats tu mało. 
Przepraszam za wszystkie błędy ; @_mon_amour_ 

środa, 12 grudnia 2012

bo ta piosenka mną rządzi. bo opanuje wszystkie opowiadania. 

Historia Alice i Mario miała być czymś wyjątkowym, miała przejść przez was wszystkich, lecz pozostawić w  waszym życiu znaczący ślad. Miała taka być lecz chyba nie była, ja starałam się ją opowiedzieć, tak jak zapamiętałam z opowiadań. Mama opowiadała mi zawsze o kobiecie - pięknej kobiecie, lecz z problemami, o mężczyźnie - mężczyźnie z ogromnym talentem i miłością do gry w piłkę, połączyło ich coś głębszego, powstał owoc ich miłości, małe dziecko. Kobieta nie dawała sobie rady. Uciekła. On jako przykładny ojciec musiał pogodzić wszystko. Dziecko, grę w piłkę i zakochanego w sobie przyjaciela. Udało mu się. Idę na strych, stare, spróchniałe schodki uginają się pod moim ciężarem, dochodzę na sam szczyt, delikatnie stąpam po zakurzonej podłodze, siadam obok wielkiej skrzyni. Przenoszę się w czasie. Zdmuchuję kurz ze skrzyni i ją otwieram. Tysiące fotografii mieni się w lekkim, wiosennym słońcu, wpadającym przez malutką szparkę w dachu i jedno z większych okien. Nie byliśmy spokrewnieni, nie znałam ich, nie znałam ich dzieci, ich rodziny, nawet nigdy nie byłam w Niemczech, ale znaczą dla mnie więcej od niektórych, mama zawsze co noc siadała na skraju mojego łóżka, a ja jako czteroletnia dziewczynka kazałam opowiadać jej historię o Alice i Mario. Myślałam, że mama to wszystko zmyśla, lecz nie, parę lat temu dała mi adres i kluczyk. Stanęłam wtedy przed starym drewnianym domkiem, otworzyłam go, dom płakał, ukazywał cierpienie, wchodzą na wyższe piętra było je czuć jeszcze bardziej, ten dom przytłaczał, pozostawiał piętno na psychice, każdego kto tam wszedł. Teraz wchodzę tutaj jak do siebie, oglądam zdjęcia, czytam pamiętniki, listy, szczególnie upodobałam sobie jeden. Cały zakrwawiony, o stróżu. Dopiski ołówkiem na jego odwrocie, to coś co pozostaje w tobie na zawszę. Jak skończyła się ich historia? Nie, nie byli szczęśliwi. Niestety. Alice. Zabiła się, wróciła do Dallas i popełniła samobójstwo, rzuciła się pod rozpędzony pociąg. Mario wychował ich synka i dostrzegł, że kocha kogoś w podobny sposób w jaki kochał ją. Nazywał ją swoją małą śnieżynką, bo jej cera była biała jak kreda. Przewracając kartki jego pamiętnika można doczytać, ze przeprowadzili się do tego domu 50 lat temu, on i Marco. Byli szczęśliwi, aż do końca. 
Teraz ja muszę zadbać o to, by historia Alice i Mario nie zaginęła, by Marco też zaznaczył tam swój ślad. 
Może wy opowiecie komuś tą historię, lekko chaotyczną, lecz mam nadzieję urokliwą. 
Niech będzie jak tornado, niech pochłonie każdego do reszty. 

Skończyłam. Pomieszałam jak zwykle. Każdy rozdział był jak inna historia, lecz mam nadzieję, że się wam podobała, że zakończenie tej historii jest zrozumiałe i też w was pozostanie. 
Pewnie niedługo powrócę z jakimś opowiadaniem. 

niedziela, 11 listopada 2012


Ona była inna. Kusiła, kokieteryjnie się uśmiechała,  przyciągała do siebie facetów, robiła im nadzieję, a później, zostawiała na lodzie. Kochałem oglądać ich smutne twarze, byłem tylko, kolejnym dupkiem, jak podsumowała mnie podczas jednego z gwieździstych wieczorów, którego spędziliśmy  na dachu mojego domu, ku niepocieszeniu mojej mamy. Nie byłem w tobie zakochany, a nawet jeżeli byłem, oszukiwałem siebie, prawdopodobnie od środka bałem się tego, że ze mną zrobisz to samo.  Seks bez zobowiązań, tak nazwałaś to co działo się pomiędzy nami, pasowało mi to. Znałaś dużą ilość mężczyzn, w ich uważaniu byłaś suką, nie mylili się. Byłaś dorosła, niska, chuda, byłaś piegowatą szatynką z zielonymi oczami, lubiłaś rozciągnięte bluzy i swetry, pochodziłaś z Anglii, kochałaś swoją ojczyznę, wracałaś do Londynu, tak często jak tylko mogłaś,  w zimie wnosiłaś śnieg do domu, choinkę ubierałaś już po 14 listopada, piłaś tylko jeden rodzaj wody mineralnej, kochałaś brokuły, kochałaś książki dotykające problemów ludzi, cicho wkradające się w ich podświadomość, sama mi tak powiedziałaś, kochałaś również różne irracjonalne książki o wampirach, od 2 lat, sikałaś w majtki gdy widziałaś, gdy słyszałaś gdzieś coś o One Direction, twierdziłaś, nie, nie ja nie jestem jakąś walniętą psychofanką, znającą każdy szczegół z ich życia, pisząc to przypomniało mi się jak byli w Niemczech, pobiłaś jedną fankę, po to by Niall uścisną twoją dłoń. Byłaś, hmm w 100 procentach byłaś sobą, nigdy nikogo nie udawałaś, jak miałaś lepszy humor, potrafiłaś być  miła, słodka, jak gorszy, chodziłaś cała wkurwiona, nienawidziłaś śród, och środa to twój najgorszy dzień tygodnia. A ja? Jaki ja byłem według ciebie? Wkradam się do naszej sypialni i ty i nasz synek, słodko śpicie, otwieram jedną z szuflad, po przekopaniu się przez twoje majtki, staniki, na serio nie wiem po co ci tego tyle, mogłabyś chodzić po domu nago, lecz nie nasz syn rozumie już pewne rzeczy. Na dnie szuflady znajduję słodki różowy zeszyt, szybko go zabieram i wybiegam z pokoju, a więc jaki jestem? Mario, ach Mario chyba na prawdę się zakochałam. Och czemu ty tak zawsze słodko wyrażasz się na temat miłości? Fakt jesteś zimną skuą, lecz gdy naprawdę kogoś pokochasz, miękną ci kolana, stajesz się nieśmiała i delikatna. Jestem sama jest zimno, jest ciemno, jest mokro, a jego nie ma, a muszę mu coś powiedzieć, wiesz kocie, twój tatuś jest genialny, naprawdę genialny.  Nie umiałaś składać zdań, zawsze wychodziło ci to nieudolnie, mówiłaś wtedy do tego małego chłopca, który w tym momencie, ciągnie nie za koszulkę i mówi, że chce kakao. A jaki on jest? Jest miły, ciepły, troszczy się o nas, kocha nas. Pamiętnik jest zalany, prawdopodobnie szybko go zamykałaś i oblałaś herbatą, mały ciągnie mnie za rękę muszę kończyć. Wchodzisz do kuchni, całujesz mnie, stajesz przy blacie w mojej za dużej koszulce, rozpuszczonych potarganych włosach, robisz nam właśnie kawę, a ja przyglądam się tobie i dziękuję panu za to, że zesłał na mnie jednego ze swoich aniołów.

Siedziałam na łóżku u Mario i wpatrywałam się w małe łóżeczko stojące w kącie, chłopak poszedł po coś do picia, a ja miałam zaczekać. Nagle w łóżeczku coś się poruszyło, po chwili mały zaczął płakać. Podeszłam do niego, wzięłam na ręce i zaczęłam uspokajać. - Ciii mama tu jest. - pocałowałam go w czoło.
Chłopczyk po chwili się uspokoił, spojrzałam w stronę drzwi stał tam Mario, uśmiechał się.
- Bałaś się. - powtarzał moje niedawne słowa. - Bałaś się czego?
- Nie wiem. - wymamrotałam pod nosem. On przytulił mnie i resztę wieczoru spędziliśmy w trójkę wspominając stare czasy.

Siedziałam na kanapie i czytałam książkę, światło w całym domu było zgaszone, jedna mała lampka oświetlała pomieszczenie. Usłyszałam jakiś szelest przy drzwiach, nagle jakaś kartka wpadła przez otwór w nich, podeszłam tam, usłyszałam tylko jak ktoś zbiega ze schodów i razem z kopertą powróciłam na kanapę.
Zdobił ja piękny napis Alice otworzyłam ją, wyleciała z niej kartka, trochę poplamiona krwią.  Znajdowało się tam tylko jedno zdanie; Pamiętaj duchy przeszłości powracają. - Twój Stróż. 

Ugh beznadzieja. 

sobota, 3 listopada 2012

Wszyscy spoglądali na mnie, patrzyli się jakbym była ubrana w jakąś nienaturalnie drogą sukienkę, a byłam tylko w twojej starej poplamionej bluzie, krępowało mnie to. Podeszłam do zlewu, nalałam wody do czajnika. O Boże dlaczego kuchnia u Svena nie jest osobnym pomieszczeniem, tylko musi być połączona z salonem? Chociaż byłam od nich odwrócona, czułam ich wzrok na mojej osobie, analizowali mój każdy ruch. Do cholery, co aż tak ciekawego jest w robieniu herbaty? - Żurawinowa. - usłyszałam twój głos przy moim uchu. - Zbliża się zima, a tą porą roku pijasz herbatę żurawinową. - byłeś niepewny, lekko musnąłeś moją rękę. Jakbyś bał się mnie dotknąć. - Żurawinowa jest tam. - stałeś za mną i instruowałeś mnie ręką gdzie mam sięgnąć. Czas się zatrzymał, teraz liczyliśmy się tylko my. Teraz jest dobrze, ale czeka nas rozmowa. Zamiast się do nich dosiąść idę w stronę swojego tymczasowego pokoju, siadam na łóżku, zapalam lampkę, która stoi na stoliku przy nim, lekko oświetla pokój, ręką sięgam do walizki, wyjmuję z niej kosmetyczkę, czas zmyć róż z moich paznokci. Starannie zmywam resztki lakieru, czuję, ze łóżko delikatnie się ugina, nie spoglądam w stronę osoby siedzącej koło mnie, wiem, że to ty. Łapiesz mnie w pasie, zabierasz kosmyki moich włosów za ucho, składasz jeden pocałunek na szyi. Zachowujesz się jakby nic się nie stało, a stało i to wiele. - Tęskniłem. - szepczesz do mnie. - Miałem przeczucie, że gdzieś tu jesteś. Widziałem dziś nawet w parku dziewczynę, podobną do ciebie. - zaśmiałeś się. - Gdzie byłaś? Cały czas w Niemczech? - Wstydzę się. Wstydzę się ci cokolwiek powiedzieć, wstydzę się ci powiedzieć, że prawie zapiłam się na śmierć, wstydzę się tego, że was zostawiłam, że wyjechałam bez słowa, że wyjechałam na tak długo. Chcę mi się płakać, łzy cisnął mi się do oczu, lecz tego nie robię, o nie, nie wezmę cię na litość. Czas na wyjaśnienia, prawda? - Byłam w Stanach, w Dallas. - mówię cicho. - Moje życie koncentrowało się głównie na piciu. - tym razem ja się śmieję, śmieję z mojej głupoty. - Nawet wylądowałam w szpitalu.
- Nie masz się czym chwalić. - twoje zachowanie obróciło się o 360 stopni, jesteś chłodny, opryskliwy.
- Zastanawia mnie jedno. - przerywasz na chwilę i spoglądasz w stronę okna. - Dlaczego go zostawiłaś? Dlaczego wyjechałaś bez słowa.
- Bałam się. - mamroczę pod nosem. Śmiejesz się, śmiejesz się w głos. - Bałam się, że nie dam sobie rady.
- Rozbawiłaś mnie tym, wiesz ja jakoś musiałem sobie dać radę. - wstajesz szybko z łóżka, wychodzisz, prawie trzaskasz drzwiami. Co ja sobie wyobrażałam? Że wrócę tutaj, a ty rzucisz mi się w ramiona? Nie było mnie tyle czasu, nie dawałam o sobie jakiegokolwiek znaku. Nie jestem na ciebie zła. Układam się na łóżku w pozycję embrionalną, łzy spływają po moich policzkach, to boli, boli mnie serce, boli mnie przeszłość. Na szafeczce przy łóżku coś miga, to mój telefon, spoglądam na niego, widzę twoją uśmiechniętą twarz, czytam co napisałeś Do cholery, cały czas będziesz użalała się nad sobą, będziesz jakimś wrakiem emocjonalnym, niezdatnym do życia, czy weźmiesz się w garść i stawisz czoła wszystkiemu? Jutro 15. w moim domu. Przyjdź, a zobaczymy czy nadal jest jeszcze dawna Alice. Odkładam telefon w jego miejsce, zakrywam się kołdrą po same uszy, boję się, boję się zderzenia z rzeczywistością.
Rano wstaję, wychodzę na balkon, zapalam papierosa, głos w mojej głowie mówi skończ z tym świństwem, lecz drugi krzycz, krzyczy, on nie mówi on krzyczy, domaga się kolejnej dawki nikotyny. Biorę szybki prysznic, biorę pierwsze lepsze spodnie i jakąś podartą koszulkę, robię lekki makijaż, moje brązowe włosy, spinam w koka na czubku głowy, na ramiona zarzucam twoją starą bluzę. Idę w stronę kuchni, mam szczęście Lena i Sven jeszcze nie wstali, szukam jakiegoś mazaka, jakiejś kartki, chwila bazgrania i wszystko gotowe Dzięki za przenocowanie, odwdzięczę się. Alice. Otwieram drzwi szybko zbiegam ze schodów, wsiadam do autobusu, który ma zawieźć mnie pod moje stare mieszkanie. Dobrze, ze go nie sprzedałam, ani nie wynajęłam. Dziękuję Bogu w myślach, za to, że chociaż raz posłuchałam się Mario i zrobiłam tak jak radził. Byliśmy w dziwnym związku, dużo kłótni, dużo łez, dużo nieprzespanych nocy, rano się kłóciliśmy, wieczorem odzywaliśmy jakby nic nigdy się nie stało,  gdy byłam zła wiedziałeś jak mnie uspokoić, wiedziałeś, że głos Alexa Turnera działa na mnie kojąco, nie słuchałam się ciebie, nie obchodziło mnie czy dobrze mi radzisz czy nie i tak postawiłam na swoim. Teraz stałam na zakurzonej podłodze i wpatrywałam się w ścianę pokrytą zdjęciami. Podeszłam bliżej niej - Pieprzona niespełniona pani dekorator. - wystrój mieszkania był ładny, nowoczesny, lecz z nutą starych zasad. Usiadłam na zakurzonej kanapie, było magicznie, słonce lekko wpadało przez do połowy zasunięte żaluzje, na środku pokoju stała wyżej wspomniana kanapa, gdy tylko ugięła się pod moim ciężarem, cały kurz uniósł się w powietrze, mienił się on teraz w słońcu i lekko odchodził w stronę regału ze starymi książkami. Byłam osobą kochającą czytać, a w szczególności książki dotykające ludzi, dotykające ich wewnętrznych przeżyć. Co druga książka była albo o narkomanach, albo o mordercach, albo o kobietach, na których doświadczono gwałtu. Chciałam zgłębić jak największą wiedzę na ten temat, lecz w ciągu mojego pobytu w Dallas udało mi się zasmakować prawie wszystkiego. Spojrzałam na stary zegar, który wisiał obok regału z książkami, 13, mam czas. Postanowiłam tam pójść, Mario może zrobić ze mną wszystko, może zmieszać mnie z błotem, może nagadać coś matce, lecz nie on taki nie jest, w samotności się na mnie wydrze, a na światło dzienne wyjdzie w końcu to co leży jego matce na sercu. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi, tak cholernie go nienawidzę, raz chcą zmienić tą cholerną melodię, wyłączyłam prąd w całej kamienicy, oczywiście Mario miał lepszy pomysł, lecz ja nie zrobiłam tak jak chciał, za to mi brak prądu kompletnie nie przeszkadzał, zapaliłam sobie świeczkę, do ręki wzięłam książę o seryjnym mordercy i zagłębiłam się w świat irracjonalnych przeżyć człowieka, który zabił całą swoją rodzinę. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam stał tam Marco. Nie, nie, nie byłam przygotowana dziś tylko na jedną rozmowę, a wiem, że on mnie wykończy. Nie bawiąc się w zapraszanie do środka, ani o jakiekolwiek cześć, przeszedł do sedna sprawy - Co ci strzeliło do tego pustego łba, żeby tu wracać? Już się wszystko prostowało, ale nie nagle ty sobie o nich przypomniałaś. Pieprzona egoistka, było ci źle i wracasz nagle, może czekasz na owacje na stojąco? - Bolały mnie jego słowa, lecz prawda boli. Zawsze, prawda boli. - Mogłaś tam zostać i zapić się na śmierć, nikomu by nie było szkoda. Po cholere wyjeżdżałaś?
- Bo się bałam. - wrzasnęłam w jego stronę, byłam nerwowa, wszyscy to wiedzieli.
- Bałaś? - zaśmiał się. - O kurwa bałaś się. Trzeba było zostać, on by ci pomógł. Było by lepiej.
- Skąd ty kurwa wiesz co jest dla mnie lepsze? Jesteś mną, żyjesz w mojej podświadomości?
- Ale mi nie chodzi o ciebie. Było by lepiej dla Mario.
- Czego tak sądzisz? - podeszłam bliżej chłopaka. - Spędziłeś z nim tyle czasu co ja, znasz go dokładnie, kochasz go tak jak ja? - Odwrócił się w stronę okna i patrzył na panoramę Dortmundu.
- Tak, tak kocham go tak jak ty. - zamarłam. W jednej chwili zamarłam. Właśnie jeden z moich przyjaciół powiedział mi, ze jest zakochany z moim narzeczonym.
Stałam pod domem Mario i bałam się nacisnąć przycisk domofonu. Trzy, dwa, raz. Odliczam. - Jesteś pieprzonym tchórzem Alice, wiesz? - mówię do siebie i dzwonie.

Nie wińcie za Gotzeusa, nie będzie go obiecuję. To tylko moja niewyżyta wyobraźnia. 

czwartek, 1 listopada 2012

Do zakurzonego pokoju wszedł wysoki mężczyzna, popatrzył na  brunetkę, która siedziała w kącie, podszedł do okna, odsłonił żaluzję, która cała się kleiła, po chwili całe pomieszczenie wypełniło słońce,  Dallas jesienią to coś pięknego. Opadające kolorowe liście, ciepły i miły wiatr. - Zostaw mnie w końcu. - melodyjny głos dziewczyny wypełnił całe pomieszczenie, jej palce oplotły kolejną butelkę wódki, wypiła trochę duszkiem. Mimo wpadającego słońca, w pokoju było szaro, jedyną  rzeczą, która się odznaczała, były jej różowe paznokcie, lakier odpadał z nich, lecz nadal był bardzo charakterystyczny. Chłopak przypomina sobie ją, przypomina jak przyjechała tu pół roku temu, była zagubiona, cicha, nikt nic o niej nie wiedział, otworzyła się, otworzyła przed nim, opowiedziała wszystko, od momentu poznania Mario, poprzez ich wzloty, upadki, aż do jednego dnia, do 17 września. - Popadłaś w alkoholizm. - zaśmiał się, lecz nadal patrzył na panoramę Dallas. - Musisz tam wrócić, musisz stawić się przed faktem dokonanym, musisz przestać uciekać. - mężczyzna podszedł do niej, kucnął obok niej. - Sally, Sally - krzyczał do niej, nie zdradziła swojego prawdziwego imienia, jemu przypominała Sally, jego małą siostrę, były podobne z charakteru, to chyba przez to. Lecz Sally nie reagowała. - Zapiła się. - powiedział cicho, wyciągnął telefon, szybko wykręcił numer na pogotowie. [...]
- Po co mnie uratowałeś? - zapytała zachrypniętym głosem. - Nie mam dla kogo żyć. 
- I tu się mylisz. - spojrzał na nią, leżała tam taka mała bezbronna. - Masz, kochasz ich, nie żyjesz, ale bez nich. - Chyba wzięła sobie jego słowa do serca, minął miesiąc, a ona nie pije, nie bierze, nic. Jest czysta. Wyjeżdża. Chłopak jedzie z nią na lotnisko. Płacze, mówi mu, że zostawiła tu dużą część siebie. Boi się, boi tego co zastanie ją w Niemczech, lecz jest dużą dziewczynką, musi sobie jakoś poradzić. 
- Sally. - brunet krzyczy w jej stronę, ona odwraca się, w zamian widzi tylko uniesiony kciuk chłopaka.
Był on w pewnym rodzaju jej aniołem stróżem. Pomagał w trudnych chwilach, wysłuchał jej, śmiał się z nią, nie było to częste zjawisko, lecz kiedyś się zdarzyło. Pewnego ranka Sally obudziła się o 7, była bardzo zadowolona, chłopak był zdziwiony. - Coś się stało? - zapytał się jej, gdy weszła do kuchni i wstawiła wodę na herbatę. - Miałam sen. - właśnie wskoczyła na kuchenny blat, machała nogami, nie poznawał jej, była inna. - Śnił mi się Mario, ciepły majowy dzień w Dortmundzie i nasz synek. - wtedy pierwszy raz usłyszał o tym, że ma syna, uśmiech nie schodził z jej twarzy przez cały dzień, pokazywała mu zdjęcia Chrisa. Cieszył się, myślał, że w końcu odżyje, lecz wieczorem znowu się zaczęło, teraz będzie dobrze, wraca do domu, do niego, do nich. Kocha ich i tylko to się teraz dla niej liczy. 

- Stchórzyła, a ty musisz bawić się w niańkę. - Marco mówiąc to usiadł obok mnie na ławce. - Nie rozumiem jej, lubiłem ja nawet, była miła, trochę zakręcona, ale to co zrobiła. 
- Zamilcz. - syknąłem w jego stronę. - Jak tak bardzo nie pasuje ci to, że zajmuję się własnym synem to odejdź. - stchórzyła, wiem, ale co miałem zrobić? Trzymać ją na siłę? Fakt, od ponad pół roku moje życie stało się monotonne, pranie, przewijanie, prasowanie, sprzątanie, dobrze, ze mama chciała mi pomóc, sam bym chyba nie dał rady, lecz nie żałuję, cieszę się. Reus cały czas coś gadał, wyłączyłem się, mój wzrok skupił się na niewysokiej brunetce siedzącej parę ławek od nas, miała podobne jeansy do tych, które miała Alice. Analizowałem jej każdy milimetr ciała, kawałek po kawałeczku, małe stopy, zgrabne długie nogi, długie brązowe włosy, opadające lekko na piersi, kawałek grzywki wystającej spod różowej wełnianej czapki, na nogach jakieś trampki, stare przetarte jeansy, gruba kurtka, och z pewnością Alice by się tak ubrała. - Marco. - trącam chłopaka ręką. Spogląda na mnie. - Tam jest Alice. - mówią to pokazuję w stronę dziewczyny siedzącej na ławce. - Widzisz? - patrzę jeszcze raz w jej stronę, lecz ona nie siedzi tam sama, dosiadł się do niej jakiś chłopak, złapał ją za rękę. - Taa. - wyszeptałem.
- Jesteś dziwny Gotze. - głos przyjaciela był donośny, lecz Marco był chyba przyjaźnie nastawiony. - Tak bardzo za nią tęsknisz, a nie zadzwonisz, nie napiszesz? Nie wiem kto jest większym tchórzem, ty czy ona. 

Opuszczam lotnisko w Dortmundzie, łapię jakąś taksówkę podaję adres mojej przyjaciółki. Po chwili stoję pod jej drzwiami, wciskam dzwonek, otwiera mi. - Alice? - głos Leny jest cichy, prawdopodobnie znowu jest chora,wchodzę do środka, na kanapie leży rozwalony Sven. - Wygodnie? - momentalnie podnosi się i staje przede mną. - Alice? - przeciera oczy ze zdumienia. - Co ty tu robisz? - mówiąc to przytula mnie. - Gdzie byłaś? Wiesz Mario nie może się pozbierać. - Nie chcę odpowiadać na te wszystkie pytania, źle się czuję, boli mnie głowa, boli mnie dusza. - Może zrób listę, w końcu masz tyle tych pytań. - chciałam żeby zabrzmiało to jak najbardziej przyjaźnie, lecz chłopak chyba odczuł moje prawdziwe zamiary, szybko się wycofał i zrobił mi herbaty. Siedzieliśmy przy kuchennym stole i nawzajem się w siebie wpatrywaliśmy.
- No to ten. - zaczęłam niepewnie. - Mogę tu zostać na noc? - zapytałam się ich. Sven od razu pokiwał twierdząco głową. Zdrzemnęłam się, lot i zmiana stref czasowych dało nieźle w kość. Obudził mnie głośny śmiech dochodzący z salonu. Wstałam, założyłam jakąś bluzę i wyszłam z pokoju. Rozpoznawałam te głosy, Mats, Robert, Kuba, Łukasz, Sebastian, och jak brakowało mi graczy BVB. Chciałam ich spotkać, przytulić, lecz bałam się spotkania z takim jednym niskim, grającym z 10 na plecach piłkarzem. Lecz było za późno, weszłam do pokoju, z twoją bluzą na ramionach, a ty siedziałeś tam obok Marco i wpatrywałeś się w  mój każdy kolejny ruch. Uśmiechnąłeś się, a ja byłam już spokojna.

Nie wiem czy mi się to podoba, czasami tak, czasami nie.. 

niedziela, 28 października 2012

Uwielbiałem ją zimą, gdy z utęsknieniem czekała na święta, gdy wieczorami siadała w wielkim fotelu i czytała książki o narkomanach, gdy wyciągała z szafy grube swetry, gdy robiła sobie dziesiątą herbatę żurawinową, gdy wracałem z wieczornych treningów, a ona siedziała pod grubym kocem w kwiatki z zapaloną lampką i wpatrywała się w ścianę, gdy wychodziliśmy razem na dwór i zasypywała mnie śniegiem.

Uwielbiałem ją wiosną, gdy narzekała, że biały puch się roztapia, gdy pochłaniała nienaturalną ilość białej czekolady, twierdząc, że jest inna i jesienną depresję przechodzi w marcu, gdy w czasie świąt wielkanocnych oblewała mnie wodą, uwielbiałem nawet jej katar, którego dostawała w maju, bo była alergikiem.

Uwielbiałem ją latem, gdy kłóciliśmy się o to gdzie pojedziemy na wakacje, gdy wybieraliśmy razem jej strój kąpielowy, co często kończyło się wspólną chwilą w przebieralni, gdy chodziła wkurwiona bo bała się wyników egzaminów, gdy przeklinała po polsku, lub hiszpańsku, gdy kupowała tony seven-upów oraz kremów przeciwsłonecznych z ogromnym filtrem bo miała uczulenie na słońce.

Uwielbiałem ją jesienią, gdy odżywała na nowo, gdy całe mieszkanie wypełniało się zapachem malin i cynamonu, kochałem te ciastka, które piekła, gdy oglądała kolejny sezon Plus ligi, gdy wczuwała się w kibicowanie, gdy chodziliśmy razem do parku i robiliśmy bitwę na liście. Uwielbiałem gdy siadała na skraju łóżka i nieśmiało się do mnie przysuwała, gdy delikatnie mnie całowała.

Nagle wszystko się zmieniło, uciekła bez słowa, zostawiła mnie tu, lecz nie samego, zostawiła z najwspanialszym co mogło nam się przydarzyć - naszym synem.

Nie pytajcie się mnie co robię, nie pytajcie się mnie co to jest.
Podoba mi się to i tyle. 

poniedziałek, 22 października 2012

Ona jest promykiem nadziei, jeżdżącym samotnie włóczęgą 
poprzez otwartą przestrzeń. 

Drogi Mario 
` Każda opowieść ma swój początek i koniec, ta zaczęła się dawno, dawno temu byliśmy dziećmi, teraz sami je mamy, mamy wnuki, mamy, mamy to za dużo ja mam. Przeszliśmy przez tak wiele, były wzloty, były upadki, zawsze dawaliśmy wszystkiemu radę, szliśmy przez życie z uśmiechem, z tobą nie dało się inaczej. Byliśmy szczęśliwi, byliśmy szczęśliwi do końca. A pamiętasz jak twoja matka, zakazała się nam spotykać? Niczym Romeo wieczorami stałeś pod moim oknem, lub pamiętasz jej reakcję na wieść do małej? Uśmiechnęła się. Teraz nie ma jej, nie ma ciebie, nie ma nikogo kto mógłby mi pomóc, lecz ja nadal się uśmiecham, nadal wspominam, nadal kocham, nadal pamiętam, naszą kłótnie, pamiętam tą niepewność. Płaczę. Łzy lecą na kartkę, lecz ja nadal do ciebie piszę. Wiem, że to przeczytasz, że przyjdziesz tam kiedyś po tą kartkę. Słowa nie oddają tego co do ciebie czuję, nie oddają tego jak mi ciebie brakuje, nie oddają jak za tobą tęsknię. Lecz ty wiesz, prawda? 
Kochająca Ania. 

Składam list, wkładam go w kopertę, piszę najładniej jak potrafię Mario uśmiecham się, wstaję idę w stronę cmentarza. Mijam Martę, którą widzę tu codziennie, idę w stronę twojego grobu, siadam na ławeczce. Opowiadam. Mówię co u mnie, u dzieci, u wnuków. Wyciągam list, kładę go, odchodzę. Łzy leją mi się z oczu, odwracam się, wiatr zwiewa list, patrzę się jak mała kartka papieru leci w stronę nieba, o tak na pewno leci do ciebie. 

Skończyłam. List miał wyjść inny, wszystko miało być inaczej (jak zwykle) 
ale chyba jestem zadowolona z tego opowiadania, mam pomysł, a raczej miałam na kolejne, zobaczymy, jak na razie zostaje mi jeszcze jedno do dokończenia.
Niedługo coś się tu powinno pojawić.
Justyna.