środa, 12 grudnia 2012

bo ta piosenka mną rządzi. bo opanuje wszystkie opowiadania. 

Historia Alice i Mario miała być czymś wyjątkowym, miała przejść przez was wszystkich, lecz pozostawić w  waszym życiu znaczący ślad. Miała taka być lecz chyba nie była, ja starałam się ją opowiedzieć, tak jak zapamiętałam z opowiadań. Mama opowiadała mi zawsze o kobiecie - pięknej kobiecie, lecz z problemami, o mężczyźnie - mężczyźnie z ogromnym talentem i miłością do gry w piłkę, połączyło ich coś głębszego, powstał owoc ich miłości, małe dziecko. Kobieta nie dawała sobie rady. Uciekła. On jako przykładny ojciec musiał pogodzić wszystko. Dziecko, grę w piłkę i zakochanego w sobie przyjaciela. Udało mu się. Idę na strych, stare, spróchniałe schodki uginają się pod moim ciężarem, dochodzę na sam szczyt, delikatnie stąpam po zakurzonej podłodze, siadam obok wielkiej skrzyni. Przenoszę się w czasie. Zdmuchuję kurz ze skrzyni i ją otwieram. Tysiące fotografii mieni się w lekkim, wiosennym słońcu, wpadającym przez malutką szparkę w dachu i jedno z większych okien. Nie byliśmy spokrewnieni, nie znałam ich, nie znałam ich dzieci, ich rodziny, nawet nigdy nie byłam w Niemczech, ale znaczą dla mnie więcej od niektórych, mama zawsze co noc siadała na skraju mojego łóżka, a ja jako czteroletnia dziewczynka kazałam opowiadać jej historię o Alice i Mario. Myślałam, że mama to wszystko zmyśla, lecz nie, parę lat temu dała mi adres i kluczyk. Stanęłam wtedy przed starym drewnianym domkiem, otworzyłam go, dom płakał, ukazywał cierpienie, wchodzą na wyższe piętra było je czuć jeszcze bardziej, ten dom przytłaczał, pozostawiał piętno na psychice, każdego kto tam wszedł. Teraz wchodzę tutaj jak do siebie, oglądam zdjęcia, czytam pamiętniki, listy, szczególnie upodobałam sobie jeden. Cały zakrwawiony, o stróżu. Dopiski ołówkiem na jego odwrocie, to coś co pozostaje w tobie na zawszę. Jak skończyła się ich historia? Nie, nie byli szczęśliwi. Niestety. Alice. Zabiła się, wróciła do Dallas i popełniła samobójstwo, rzuciła się pod rozpędzony pociąg. Mario wychował ich synka i dostrzegł, że kocha kogoś w podobny sposób w jaki kochał ją. Nazywał ją swoją małą śnieżynką, bo jej cera była biała jak kreda. Przewracając kartki jego pamiętnika można doczytać, ze przeprowadzili się do tego domu 50 lat temu, on i Marco. Byli szczęśliwi, aż do końca. 
Teraz ja muszę zadbać o to, by historia Alice i Mario nie zaginęła, by Marco też zaznaczył tam swój ślad. 
Może wy opowiecie komuś tą historię, lekko chaotyczną, lecz mam nadzieję urokliwą. 
Niech będzie jak tornado, niech pochłonie każdego do reszty. 

Skończyłam. Pomieszałam jak zwykle. Każdy rozdział był jak inna historia, lecz mam nadzieję, że się wam podobała, że zakończenie tej historii jest zrozumiałe i też w was pozostanie. 
Pewnie niedługo powrócę z jakimś opowiadaniem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz