sobota, 13 października 2012

Nie wierzę w nic, ani w dzień, ani w noc.
Nie wierzę w nic oprócz bicia naszych serc. 

Siedzę na podłodze w łazience, jest zimno, otworzyłam okno, wieje chłodny wiatr. Biorę do ust kolejnego papierosa, nienawidzę ich smrodu, dziwne dziś wypaliłam już połowę paczki. Zapalam go, rozkoszuję się zapachem. Patrzę się na przedmiot co leży przede mną, uśmiecham się, biorę go do ręki. Mała rzecz, a daje tyle radości. Bawię się nią, obracam sobie w palcach. Biorę ją mocno w dłoń, wbija mi się w palce, boli, lecz jest to przyjemny ból. Przejeżdżam jeden raz po ręce, po chwili widzę krew. Przy moim obrzydzeniu nią, powinnam pomyśleć o innym sposobie na samobójstwo. Patrzę się na mój nadgarstek, jeden zdecydowany ruch, rozumiesz? Do dzieła. Udało się. Czuję się dziwnie, dawno tego nie robiłam. Odzwyczaiłam się. Nagle ktoś wchodzi do łazienki. Marco. Na szczęście mdleję. Budzę się, jestem w szpitalu, w tym samym, który tak często odwiedzam. Słyszę krzyki. Krzyki kobiety i mężczyzny. 
- Zabiłaby się przez panią! - Marco? Nie nie wierzę, na kogo on się drze? 
- Przez nią, nie wiadomo czy mój syn przeżyje. - ach wszystko jasne. ` - Mats, on poruszył ręką, patrz zaraz znowu tak zrobi. Widzisz? - próbuję przekonać chłopaka do tego, że mam rację. - Mario, Mario kochanie, obudź się. - Za chwilę do sali wchodzi lekarz, zabiera mnie stamtąd, mówi, że nic takiego się nie stało, ale jak to? Przecież ja to poczułam, odwracam się. Przecież on tam siedzi. Rozmawia. Wbiegam do sali. - Mats, co on ci powiedział? - pytam uśmiechnięta. - Przykro mi, on się nawet nie obudził. - zaniosłam się głośnym płaczem słysząc te słowa.`  

` - Masz kogoś? - byłam wtedy w Polsce, udałam się na spacer z moim bratem. - Nie. - szybka odpowiedź, Piotrek po co się o to pytasz? - Ale go kochasz, prawda? - uśmiechnęłam się. 
- Tak. Tak mi się wydaje. Wiesz, to nie jest tak jak z Marcinem, jak z Krzyśkiem, wiesz, on jest inny, ja jestem starsza, czuję coś innego niż wtedy. - Siostra. - zawahał się na chwilę. - Tylko uważaj na siebie. Proszę. - podszedł bliżej i przytulił mnie.` 

` - Nie lubię ślubów, wesel, tego wszystkiego. - mówiąc to próbowałam zapiąć sama wisiorek. 
- Daj, zapnę. - podszedł do mnie. - Nasz ślub będzie inny. Obiecuję. - czułam jego ciepły oddech na szyi. - Nasz ślub? - odwróciłam się, a z oczu momentalnie popłynęły mi łzy. - Nie rycz. Wyjdziesz za mnie?.` 

Ale zanurzony w waniliowym zmierzchu
Przesiedzę na frontowym ganku całą noc. 


- Dlaczego chciałaś się zabić? - przy moim łóżku usiadł Marco. - Ej, ej nie płacz.
- Chcę zniknąć. I, i okazało się, że jestem w ciąży. Nie, nie z Mario.
- Zabiję go. Dorwę i zabiję. Nie powinnaś, tak robić. Mario się obudzi, nie będzie zły, kocha cię.
- Wiesz o co się pokłóciliśmy? Bo podobno go zdradzam. Teraz ma dowód. - wykrzyczałam najgłośniej jak tylko mogłam. Kolejne dni mijały, lekarze skierowali mnie do jakiegoś szpitala, nie poszłam, wiem że mogę normalnie funkcjonować. Uśmiechałam się, rozmawiałam, chodziłam do pracy, wracałam do domu, gotowałam, oglądałam mecze, czasami chodziłam na treningi. Ogólnie wszyscy brali mnie za normalną, lecz chyba tak nie było, fakt wszystko było dobrze, lecz czasami zdarzały się gorsze momenty. Poszłam do szpitala, to już pół roku, kocie pół roku, rozumiesz? Tęsknię za tobą, wchodzę do sali, zastaję tam twoją matkę. Uśmiecham się, odwzajemnia uśmiech. Siadam obok. Opowiadam. Mówię po polsku, specjalnie? Chyba tak. - Jadę do Polski, tylko na święta, mama mi każe, po Sylwestrze wrócę, wolałabym zostać, ale mama się uparła, ogólnie wszyscy mówią, że lepiej mi to zrobi, jest chyba dobrze, staram się zapomnieć o pewnych wydarzeniach, pamiętasz jak opowiadałam ci co stało się w Londynie, prawda? Przepraszam jeszcze raz. Żegnam się z nim, z jego matką, wychodzę ze szpitala, jest chłodno, opatulam się jeszcze bardziej szalikiem idę w stronę lotniska, samolot startuje, lecę do Warszawy, na lotnisku czeka na mnie mama, podchodzę do niej, przytulam się. Drogę do Torunia spędzamy w ciszy. Święta, mijają spokojnie, wyłączyłam telefon, nie wiem co dzieje się w Niemczech, nie włączam komputera, próbuję odpocząć. Sylwester, brat wyciągnął mnie z domu, idziemy do jego kumpli, znam ich, nawet niektórych lubię. Wszystko miło fajnie. Wracam do domu, już od dawna mówię tak na Dortmund. Idę w stronę szpitala, wchodzę po schodach, idę w stronę sali Mario, na korytarzu siedzi zadowolony Mats. Podchodzi do mnie, przytula, wchodzę do sali, nie wierzę. Podchodzę bliżej, biorę go za rękę. Uśmiecham się, on robi to samo.
- Mario. - szepczę. Łzy prawie lecą mi z oczu. - W końcu. - gładzę jego dłoń. Jedyne co otrzymuję w zamian to. - Ale kim ty jesteś?

` - A więc, Aniu. - uśmiechnął się. - Jesteś z Polski, prawda? - zapytał się i upił kolejny łyk kawy. Pokiwałam twierdząco głową. - Lubisz piłkę, prawda? 
- Prawda. - ech, piszesz o mnie książkę kocie? Wypytujesz się mnie o wszystko, dlaczego mieszkam w Dortmundzie. Powiedzieć prawdę, czy nie, powiedzieć prawdę czy nie? Tak, nie, tak, nie. Szalka po stronie tak, jest cięższa. Opowiadam. Współczuje mi, mówię że przecież już wszystko dobrze. Idziemy na spacer, do parku, do mnie do domu, zasypiam na jego kolanach. Budzę się rano, idę do kuchni, czytam kartkę. Uśmiecham się.` 

Jestem wredna, ale Weronika powiedziała mi że mam być wredna. 
Tak on się obudził, tak on jej nie pamięta, tak to wszystko jest beznadziejne. 
Mój tt: @_mon_amour_ 

2 komentarze:

  1. BOŻE, NIE PAMIĘTA JEJ ? o.O ale mi teraz smutno ; ( a tak ogólnie to rozdział świetny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. o matko, to okropne, naprawdę okropne. i wcale nie jest beznadziejne, naprawdę świetnie piszesz, dobrze się to czyta i tylko czekam na rozwój sytuacji. bo sobie ją przypomni, prawda? musi sobie ją przypomnieć?
    pozdrawiam, @shakeiitout

    OdpowiedzUsuń