niedziela, 28 października 2012

Uwielbiałem ją zimą, gdy z utęsknieniem czekała na święta, gdy wieczorami siadała w wielkim fotelu i czytała książki o narkomanach, gdy wyciągała z szafy grube swetry, gdy robiła sobie dziesiątą herbatę żurawinową, gdy wracałem z wieczornych treningów, a ona siedziała pod grubym kocem w kwiatki z zapaloną lampką i wpatrywała się w ścianę, gdy wychodziliśmy razem na dwór i zasypywała mnie śniegiem.

Uwielbiałem ją wiosną, gdy narzekała, że biały puch się roztapia, gdy pochłaniała nienaturalną ilość białej czekolady, twierdząc, że jest inna i jesienną depresję przechodzi w marcu, gdy w czasie świąt wielkanocnych oblewała mnie wodą, uwielbiałem nawet jej katar, którego dostawała w maju, bo była alergikiem.

Uwielbiałem ją latem, gdy kłóciliśmy się o to gdzie pojedziemy na wakacje, gdy wybieraliśmy razem jej strój kąpielowy, co często kończyło się wspólną chwilą w przebieralni, gdy chodziła wkurwiona bo bała się wyników egzaminów, gdy przeklinała po polsku, lub hiszpańsku, gdy kupowała tony seven-upów oraz kremów przeciwsłonecznych z ogromnym filtrem bo miała uczulenie na słońce.

Uwielbiałem ją jesienią, gdy odżywała na nowo, gdy całe mieszkanie wypełniało się zapachem malin i cynamonu, kochałem te ciastka, które piekła, gdy oglądała kolejny sezon Plus ligi, gdy wczuwała się w kibicowanie, gdy chodziliśmy razem do parku i robiliśmy bitwę na liście. Uwielbiałem gdy siadała na skraju łóżka i nieśmiało się do mnie przysuwała, gdy delikatnie mnie całowała.

Nagle wszystko się zmieniło, uciekła bez słowa, zostawiła mnie tu, lecz nie samego, zostawiła z najwspanialszym co mogło nam się przydarzyć - naszym synem.

Nie pytajcie się mnie co robię, nie pytajcie się mnie co to jest.
Podoba mi się to i tyle. 

poniedziałek, 22 października 2012

Ona jest promykiem nadziei, jeżdżącym samotnie włóczęgą 
poprzez otwartą przestrzeń. 

Drogi Mario 
` Każda opowieść ma swój początek i koniec, ta zaczęła się dawno, dawno temu byliśmy dziećmi, teraz sami je mamy, mamy wnuki, mamy, mamy to za dużo ja mam. Przeszliśmy przez tak wiele, były wzloty, były upadki, zawsze dawaliśmy wszystkiemu radę, szliśmy przez życie z uśmiechem, z tobą nie dało się inaczej. Byliśmy szczęśliwi, byliśmy szczęśliwi do końca. A pamiętasz jak twoja matka, zakazała się nam spotykać? Niczym Romeo wieczorami stałeś pod moim oknem, lub pamiętasz jej reakcję na wieść do małej? Uśmiechnęła się. Teraz nie ma jej, nie ma ciebie, nie ma nikogo kto mógłby mi pomóc, lecz ja nadal się uśmiecham, nadal wspominam, nadal kocham, nadal pamiętam, naszą kłótnie, pamiętam tą niepewność. Płaczę. Łzy lecą na kartkę, lecz ja nadal do ciebie piszę. Wiem, że to przeczytasz, że przyjdziesz tam kiedyś po tą kartkę. Słowa nie oddają tego co do ciebie czuję, nie oddają tego jak mi ciebie brakuje, nie oddają jak za tobą tęsknię. Lecz ty wiesz, prawda? 
Kochająca Ania. 

Składam list, wkładam go w kopertę, piszę najładniej jak potrafię Mario uśmiecham się, wstaję idę w stronę cmentarza. Mijam Martę, którą widzę tu codziennie, idę w stronę twojego grobu, siadam na ławeczce. Opowiadam. Mówię co u mnie, u dzieci, u wnuków. Wyciągam list, kładę go, odchodzę. Łzy leją mi się z oczu, odwracam się, wiatr zwiewa list, patrzę się jak mała kartka papieru leci w stronę nieba, o tak na pewno leci do ciebie. 

Skończyłam. List miał wyjść inny, wszystko miało być inaczej (jak zwykle) 
ale chyba jestem zadowolona z tego opowiadania, mam pomysł, a raczej miałam na kolejne, zobaczymy, jak na razie zostaje mi jeszcze jedno do dokończenia.
Niedługo coś się tu powinno pojawić.
Justyna. 

poniedziałek, 15 października 2012

Będę na ciebie czekać. 
Będziemy siedzieć razem nad brzegiem morza. 

Uśmiecham się, nie wierzę w to co mówi, do sali wchodzi jego matka, jest zdziwiona, synku mówi i przytula go. Chłopak siedzi zdziwiony powtarzam sobie w głowie, że wszystko będzie ok, lecz chyba sama w to nie wierzę. Lekarz nam wszystko wyjaśnił, powiedział, że to przejdzie, lecz potrzeba czasu. Pytam się lekarza jeszcze o jedno, czy Mario mógł mnie słyszeć? Mówi, że to bardzo prawdopodobne, wracam tam pytam się go, czy coś słyszał. Mówi, że tal tyle, że nic nie zrozumiał, ach no tak polski. - pomyślałam, spojrzałeś na moje ręce, wszystko w porządku? - zapytałeś, pokiwałam głową, że tak. Złapałeś mnie za jedną z nich.
- Nic nie pamiętam, ale czuję, że byłaś dla mnie ważna. - uśmiecham się, och kocie, czuję że przed nami bardzo długa droga, odkrywania nowych siebie.

Mijały dni, stan Mario się polepszał, mogłam zabrać go do domu. Wjechałam na podjazd, wysiedliśmy, złapał mnie za rękę, wmawiałam sobie, że przypomina coś sobie, lecz wiedziałam, że robi to na siłę. Weszliśmy, zaprowadziłam go na górę, spojrzał na napis na ścianie - Zrobiłem to dla ciebie? - zapytał się mnie. - Tak, przeżyliśmy wtedy nasz pierwszy. Tak dla mnie. - dokończyłam ciszej. Zaśmiał się. Usiedliśmy razem na łóżku. - Pokażesz mi jakieś zdjęcia? Wiesz chce sobie to wszystko przypomnieć. - był taki inny, nieobecny, jakby się do czegoś zmuszał. Wyciągnęłam nasze albumy, odwracał zdjęcia. - Warszawa 2010. Byłem w Polsce? Ach no tak, pochodzisz stamtąd to ten dziwny język, prawda? I kocie też jest po polsku, prawda? - zaśmiałam się jak usłyszałam jego łamaną polszczyznę gdy wypowiadał kocie.
- To nie śmieszne. - obruszył się. - Naprawdę macie dziwny język.
- My mamy dziwny? Wiesz co przechodziłam, gdy uczyłam się niemieckiego? - zaczęliśmy się przekomarzać, ach poczułam się jak kiedyś, pocałowałeś mnie. Pierwszy raz od dawna, pocałowałeś. Zarumieniłam się, czuję, że moje policzki się czerwienią, śmiejesz się, ale co mam poradzić na to, że czuję się jak 14 letnia dziewczynka, która pierwszy raz się w kimś zakochuje? Tak, zakochuję się na nowo. Zrób to samo co ja, pokochaj mnie! Wybiegam z płaczem. Idziesz za mną, siadasz koło mnie, pytasz się co się stało, mówię ci wszystko, to że ciebie kocham, ty mnie nie. O wypadku, o Luke'u o tej próbie samobójstwa. Nie zaprzeczasz, tak naprawdę mówisz mi w twarz, że mnie nie kochasz. Uśmiecham się, wolę szczerość od udawania. Mówisz, żebym dała ci czas, że przypomnisz sobie wszystko, płaczesz. Noc. Przytulasz mnie. Czuję się bezpiecznie, w końcu czuję, że nic mi nie grozi. Ranek. Budzę się. Siedzisz naprzeciwko mnie i patrzysz się na mnie, całujesz w czoło. Łapiesz za rękę, idziemy na spacer, na stadion, wszyscy się ucieszyli, tylko ja siadam sobie daleko daleko od was. Obserwuję. Podchodzi do mnie Marco, siada obok.
- Nic nie pamięta? - kręcę głową, że nie.
- Chyba lepiej będzie jak wyjadę, on i tak mnie nie kocha, nie mam po co tu trwać.
- Zostań. - łapie mnie za rękę. - dla mnie.

***
- Mamo, opowiadaj dalej! Proszę. - słyszę głos swojej pięcioletniej córeczki, która siedzi obok mnie i co chwila gładzi mój ciążowy brzuszek. - Będziesz z wujkiem Marco?
- Kocie, sama używasz słowa wujek, to chyba wszystko wyklucza. - zmieniłam się, jestem starsza, lecz nawyk w mówieniu słowa kocie, nadal nie przeszedł. Czuję coraz silniejsze kopanie synka. Mała prosi o dalszy ciąg dalszy, nie mogę jej zostawić w niepewności.

***
Teraz mnie przytul.
Jestem sześć stóp od krawędzi i myślę. 

- Dla ciebie? - mówię niepewnie. Uśmiecha się, chciałem cię przekupić, mówi nagle, spróbuj, dla nas, dla przyjaciół, tez się martwiliśmy o niego, nie możesz się teraz poddać. Jego słowa towarzyszą mu cały dzień. Wracamy do codzienności. Wieczorami gramy w piłkę, dostaliśmy zaproszenie od mojej mamy, zobaczymy. Robisz wszystko by się we mnie zakochać, widzę, że ci nie idzie. Rozmowa.
- Nie rób tego na siłę. - proszę cię i spoglądam przed siebie.
- Ale czego? - siadasz za mną i całujesz mój kark. Oj nie nie kocie, nie odciągaj teraz mojej uwagi. Kurde udaje ci się, mija chwila, a części naszej garderoby lądują na ziemi. 
- Robisz to z litości. - mówię i całuję go. 
- Ale co? Naprawdę pamiętam cię, kocham cię. - zaraz zaraz pamiętam? 
- Pamiętam? - przestałam na chwilę. 
- Yhyy. - mruczysz mi do ucha. - Jesteś Ania, urodziłaś się 15 maja 1991 grałaś w piłkę, przyjechałaś tu by wyrwać się od ojca, twoim największym sekretem jest to, że twój misio nazywa się Frank i wszędzie go zabierasz, raz zabrałaś go na mecz i ci się zgubił, ja ty i Marco szukaliśmy go po całym stadionie, okazało się, że miał go Kevin, Frank ma również swoją małą koszulkę z bvb, zawsze się na mnie wściekasz bo robię ci źle kawę, zawsze mówisz jedna łyżeczka Gotze, a nie trzy! Uwierz mi pamiętam to, ale uwielbiam jak się rano na mnie denerwujesz. - w końcu zamknęłam mu usta pocałunkiem. Niczego więcej mi teraz nie było potrzeba. 

(to jest przyszłość, coś czas trochę wcześniej tego co było pomiędzy gwiazdkami, ale później niż normalnie) 


` Szykowałam się razem z moją siostrą na prawdopodobnie najważniejszy dzień w moim życiu. 
- Gotowa? - zapytała się mnie. Stanęłam przed lustrem. Wszystko w porządku, wszystko będzie ok, powtarzałam sobie. Weszłam do kościoła, wszystkie oczy były skierowane na mnie, nie lubię być w centrum uwagi, nienawidzę, stanęłam na przeciwko Mario, pocałował mnie, uśmiechnęłam się. Ksiądz jeszcze będzie się z nami miał. Przysięga. Cała długa formułka wypowiedziana, naszedł czas na 'tak' a co odpowiada Mario? Zastanowię się. Wybucham śmiechem. Napotykamy nieprzyjemne spojrzenie księdza, chłopak szybko się poprawia. Obrączki. Już obrączka miała wylądować na moim palcu, lecz nie, Mario musiał ją upuścić. - Kurde, zawsze wszystko muszę spieprzyć. - powiedział. Ogólnie to po chwili razem z Mario mojej obrączki szukał też Marco, Mats oraz Kevin. Musze wam powiedzieć, że zabawny widok. - Dokończymy bez nich. - powiedział ksiądz. 
- To tak się da? - zapytałam się go. Cały kościół wybuchł śmiechem, ksiądz już też nie mógł się powstrzymać. Ach naprawdę tego dnia nie zapomnę nigdy. ` 

Właśnie opisałam najdziwniejszą scenę ślubu ever. (lol) 
Wiem nikt nie połapie się pewnie o co chodzi z tym w nawiasie. 
I tak, mówię to wam pierwszy raz, to wszystko to wspomnienia Ani więc soł enjoy. ♥

sobota, 13 października 2012

Nie wierzę w nic, ani w dzień, ani w noc.
Nie wierzę w nic oprócz bicia naszych serc. 

Siedzę na podłodze w łazience, jest zimno, otworzyłam okno, wieje chłodny wiatr. Biorę do ust kolejnego papierosa, nienawidzę ich smrodu, dziwne dziś wypaliłam już połowę paczki. Zapalam go, rozkoszuję się zapachem. Patrzę się na przedmiot co leży przede mną, uśmiecham się, biorę go do ręki. Mała rzecz, a daje tyle radości. Bawię się nią, obracam sobie w palcach. Biorę ją mocno w dłoń, wbija mi się w palce, boli, lecz jest to przyjemny ból. Przejeżdżam jeden raz po ręce, po chwili widzę krew. Przy moim obrzydzeniu nią, powinnam pomyśleć o innym sposobie na samobójstwo. Patrzę się na mój nadgarstek, jeden zdecydowany ruch, rozumiesz? Do dzieła. Udało się. Czuję się dziwnie, dawno tego nie robiłam. Odzwyczaiłam się. Nagle ktoś wchodzi do łazienki. Marco. Na szczęście mdleję. Budzę się, jestem w szpitalu, w tym samym, który tak często odwiedzam. Słyszę krzyki. Krzyki kobiety i mężczyzny. 
- Zabiłaby się przez panią! - Marco? Nie nie wierzę, na kogo on się drze? 
- Przez nią, nie wiadomo czy mój syn przeżyje. - ach wszystko jasne. ` - Mats, on poruszył ręką, patrz zaraz znowu tak zrobi. Widzisz? - próbuję przekonać chłopaka do tego, że mam rację. - Mario, Mario kochanie, obudź się. - Za chwilę do sali wchodzi lekarz, zabiera mnie stamtąd, mówi, że nic takiego się nie stało, ale jak to? Przecież ja to poczułam, odwracam się. Przecież on tam siedzi. Rozmawia. Wbiegam do sali. - Mats, co on ci powiedział? - pytam uśmiechnięta. - Przykro mi, on się nawet nie obudził. - zaniosłam się głośnym płaczem słysząc te słowa.`  

` - Masz kogoś? - byłam wtedy w Polsce, udałam się na spacer z moim bratem. - Nie. - szybka odpowiedź, Piotrek po co się o to pytasz? - Ale go kochasz, prawda? - uśmiechnęłam się. 
- Tak. Tak mi się wydaje. Wiesz, to nie jest tak jak z Marcinem, jak z Krzyśkiem, wiesz, on jest inny, ja jestem starsza, czuję coś innego niż wtedy. - Siostra. - zawahał się na chwilę. - Tylko uważaj na siebie. Proszę. - podszedł bliżej i przytulił mnie.` 

` - Nie lubię ślubów, wesel, tego wszystkiego. - mówiąc to próbowałam zapiąć sama wisiorek. 
- Daj, zapnę. - podszedł do mnie. - Nasz ślub będzie inny. Obiecuję. - czułam jego ciepły oddech na szyi. - Nasz ślub? - odwróciłam się, a z oczu momentalnie popłynęły mi łzy. - Nie rycz. Wyjdziesz za mnie?.` 

Ale zanurzony w waniliowym zmierzchu
Przesiedzę na frontowym ganku całą noc. 


- Dlaczego chciałaś się zabić? - przy moim łóżku usiadł Marco. - Ej, ej nie płacz.
- Chcę zniknąć. I, i okazało się, że jestem w ciąży. Nie, nie z Mario.
- Zabiję go. Dorwę i zabiję. Nie powinnaś, tak robić. Mario się obudzi, nie będzie zły, kocha cię.
- Wiesz o co się pokłóciliśmy? Bo podobno go zdradzam. Teraz ma dowód. - wykrzyczałam najgłośniej jak tylko mogłam. Kolejne dni mijały, lekarze skierowali mnie do jakiegoś szpitala, nie poszłam, wiem że mogę normalnie funkcjonować. Uśmiechałam się, rozmawiałam, chodziłam do pracy, wracałam do domu, gotowałam, oglądałam mecze, czasami chodziłam na treningi. Ogólnie wszyscy brali mnie za normalną, lecz chyba tak nie było, fakt wszystko było dobrze, lecz czasami zdarzały się gorsze momenty. Poszłam do szpitala, to już pół roku, kocie pół roku, rozumiesz? Tęsknię za tobą, wchodzę do sali, zastaję tam twoją matkę. Uśmiecham się, odwzajemnia uśmiech. Siadam obok. Opowiadam. Mówię po polsku, specjalnie? Chyba tak. - Jadę do Polski, tylko na święta, mama mi każe, po Sylwestrze wrócę, wolałabym zostać, ale mama się uparła, ogólnie wszyscy mówią, że lepiej mi to zrobi, jest chyba dobrze, staram się zapomnieć o pewnych wydarzeniach, pamiętasz jak opowiadałam ci co stało się w Londynie, prawda? Przepraszam jeszcze raz. Żegnam się z nim, z jego matką, wychodzę ze szpitala, jest chłodno, opatulam się jeszcze bardziej szalikiem idę w stronę lotniska, samolot startuje, lecę do Warszawy, na lotnisku czeka na mnie mama, podchodzę do niej, przytulam się. Drogę do Torunia spędzamy w ciszy. Święta, mijają spokojnie, wyłączyłam telefon, nie wiem co dzieje się w Niemczech, nie włączam komputera, próbuję odpocząć. Sylwester, brat wyciągnął mnie z domu, idziemy do jego kumpli, znam ich, nawet niektórych lubię. Wszystko miło fajnie. Wracam do domu, już od dawna mówię tak na Dortmund. Idę w stronę szpitala, wchodzę po schodach, idę w stronę sali Mario, na korytarzu siedzi zadowolony Mats. Podchodzi do mnie, przytula, wchodzę do sali, nie wierzę. Podchodzę bliżej, biorę go za rękę. Uśmiecham się, on robi to samo.
- Mario. - szepczę. Łzy prawie lecą mi z oczu. - W końcu. - gładzę jego dłoń. Jedyne co otrzymuję w zamian to. - Ale kim ty jesteś?

` - A więc, Aniu. - uśmiechnął się. - Jesteś z Polski, prawda? - zapytał się i upił kolejny łyk kawy. Pokiwałam twierdząco głową. - Lubisz piłkę, prawda? 
- Prawda. - ech, piszesz o mnie książkę kocie? Wypytujesz się mnie o wszystko, dlaczego mieszkam w Dortmundzie. Powiedzieć prawdę, czy nie, powiedzieć prawdę czy nie? Tak, nie, tak, nie. Szalka po stronie tak, jest cięższa. Opowiadam. Współczuje mi, mówię że przecież już wszystko dobrze. Idziemy na spacer, do parku, do mnie do domu, zasypiam na jego kolanach. Budzę się rano, idę do kuchni, czytam kartkę. Uśmiecham się.` 

Jestem wredna, ale Weronika powiedziała mi że mam być wredna. 
Tak on się obudził, tak on jej nie pamięta, tak to wszystko jest beznadziejne. 
Mój tt: @_mon_amour_ 

piątek, 12 października 2012

A świat będzie znał twoje imię.
Będziesz palić się najjaśniejszym płomieniem. 

Siedziałam na łóżku, w byle jakich spodniach, za dużej bluzie Mario, z rozpuszczonymi włosami, które poprzyklejały mi się do policzków, od łez. Cały makijaż spłynął, trzymałam się za bose stopy i robiłam to co ostatnio, czyli nic, siedziałam i nic nie robiłam, płakałam i tyle. Moje życie zmieniło się diametralnie. Nie, nie użalałam się nad sobą, jaka to ja jestem nieszczęśliwa, płakałam bo ktoś odebrał mi cząstkę mnie. 
`- Witaj Aniu. - głos kobiety był miły, jak się później okazało pozory mylą. Pospiesznie wróciłam do normalnej pozycji. - Dzień dobry. - wymusiłam nawet uśmiech, pierwszy raz od dawna się uśmiechnęłam, chciałam by wyglądało to naturalnie jednak chyba tak nie było. - To może ja przejdę do rzeczy, ech Aniu, wolałabym, żebyś na razie nie przychodziła tu, a później jak Mario się wybudzi, nie kontaktuj się z nim i tak już dużo namieszałaś, w mieszkaniu jeszcze możesz zostać, z tego co wiem, jest ono wasze wspólne. - w końcu skończyła wypowiadać swój długi monolog, moja jedyna reakcja to dlaczego? Szybko wybiegłam z sali.`  Teraz siedzę, na naszym łóżku, pakuję się. Nie wiem czy robię dobrze, ulegając jej, nie wiem. Wyjeżdżam. Czasami wydaje mi się, ze lepiej by było gdybym zniknęła na dobre.

`- Czym się denerwujesz?- zapytał się mnie Mario gdy wchodziliśmy na lód. - Ej kocie jestem tu, widzisz? - zaczął machać mi rękami przed oczami. Oczywiście, w takich momentach nie mogło zabraknąć mojego śmiechu. - Powoli. Nie denerwuj się. - mówił i cały czas bardzo mocno ściskał moją rękę. Nagle Mario się przewrócił, ja spadłam na niego i razem leżeliśmy po środku lodowiska, och jakież było zdziwienie ludzi, którzy jeszcze normalnie jeździli. - Będziecie coś chcieli. - wysyczałam przez zęby.` 

Do widzenia, niedoszły kochanku. 
Do widzenia, pozbawiony nadziei śnie.  

Londyn. 3 tygodnie później.
Wyjechałam. Nie ma  mnie już w Dortmundzie, nie wiem co się tam dzieje, chłopcy próbują się ze mną skontaktować lecz idzie im to na marne, zmieniłam numer, usunęłam wszystkie konta, w świecie wirtualnym nie istnieje. Jest dziwnie. Staram się nie myśleć o tym wszystkim co się działo, przecież jestem 'nowa' ale chyba nie da się od tak zapomnieć o tym wszystkim zwłaszcza gdy wspomnienia wciąż przychodzą `Był ciepły majowy dzień, jestem tu już pół roku, lecz nadal wszystko mnie zaskakuje, wszystko wydaje mi się nowe, wszyscy ludzie, są inni, lepsi, milsi. Przechodziłam przez park, gdy nagle pod moje stopy wpadła piłka, zaczęłam ją kopać, robić z nią różne ciekawe rzeczy, których nauczyłam się już dawno temu. - Masz talent. - usłyszałam głos jakiegoś chłopaka za moimi plecami. Pisnęłam. - Spokojnie. Jestem Mario. - uśmiechnął się i podał mi rękę. - Ania. - odpowiedziałam tym samym.` 
Kolejne dni mijały jak szalone, praca, dom, praca, dom. Tak, znalazłam jakąś pracę, z językiem nie było problemu, studia też, w sumie skończone, wystarczyło to na tyle, bym mogła pracować w jednej z gazet. Telefony cały czas dzwoniły, ja nie odbierałam. Dostałam list. Czytam go. Mama. Każe mi przyjechać do Polski, oraz odbierać telefony i zainteresować się tym co dzieje się w Niemczech, bo podobno dużo. Aha. -pomyślałam. Wieczór. Jak przystało na Anglię pada. Dzwonek do drzwi. Idę otworzyć, otwieram. - Ania. - słyszę znajomy mi głos. To Luke mój kolega z pracy, zapraszam go do środka, dziwię się, ze sam chciał tu przyjść. Rozmawiamy. Nie obyło się bez punktu ' co cię tu sprowadza '  na szczęście, w porę włączyła się u mnie opcja kłamania, jestem wyszkolona, nauczył mnie tego brat gdy byłam mała, robiłam to tak, że nikt nigdy się nie spostrzegł. Co tym razem? Ach no tak, mama i ojciec wysłali mnie na studia do Niemiec, lecz ja nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż 2 lata. Luke jesteś dziennikarzem, nie dziwi cię to? Kolejne pytanie masz kogoś? Ech i tu jestem w kropce mam czy nie mam? Kocham go, myślę o nim, nie zapomnę, obwiniam się, lecz jego matka kazała mi go zostawić. Kolejne kłamstwo ' nie' Poszło łatwo, chłopak wszystko kupił. Idź już, chcę zostać sama, lubię samotność. Luke ile tu będziesz siedział? Jestem coraz bardziej niecierpliwa. Nie ładnie wypraszać gości, mama mnie tego nauczyła. Przełamuję się. - Luke jestem trochę zmęczona, wiem to nie ładnie. - i nagle zaczyna kręcić mi się w głowie, siadam, nagle kładę się. Jestem nie do życia. Cholera czego on  mi tam dosypał? Podchodzi do mnie, bierze mnie na ręce. Zanosi do mojej sypialni, kładzie starannie na łóżku - będzie fajnie. - szepcze mi do ucha. kiwam twierdząco głową, wiem że będzie. Raz, drugi. Nagle stop! Anka wiesz co on ci robi! Zaczynam krzyczeć, wyrywać się, to jednak nic nie daje. Pomocy! - krzyczę po polsku nikt nie reaguje, jeszcze raz pomocy nadal nic. Ludzie on mnie tu wykorzystuje, pomóżcie mi w końcu! Koniec. Luke ubiera się, całuje w czoło, mówi, że jeszcze wpadnie, słyszę że drzwi się zamykają, okrywam się kołdrą, płaczę. Zasypiam. Śnisz mi się, kochanie ty mi się śnisz. Jesteś spokojny, nie krzyczysz, nie jesteś zły. Płaczesz. Dlaczego płaczesz? Przecież cię kocham, przecież nic nie zrobiłam. Kochanie nie odchodź słyszysz! Zostajesz, przytulasz się do mnie, siedzimy razem w tym parku, tak w tym, w którym pierwszy raz się spotkaliśmy. Opowiadasz mi. Opowiadasz jak się czujesz, cieszysz się bo wracasz do treningów, nagle zza rogu idzie jakaś blondynka, zatrzymuje się przy nas, ty wstajesz, całujesz ją. Kochanie co robisz całujesz? Dlaczego,  przecież jesteś ze mną, kochasz mnie. Nagle zauważam jeszcze jedną rzecz, ta dziewczyna jest w ciąży, nie nie nie, to ja powinnam tam stać, to ja powinnam nosić twoje dziecko. Odchodzisz, mówisz, że idziecie do twojej mamy. Ciekawe czy powiedziała ci co mi zrobiła. Idziesz sobie, zostawiasz mnie samą. Zaczyna padać. Dalej siedzę na ławce, tępo wpatruję się w punkt przede mną. Budzę się. - Marco. - mówię słabym głosem. - Przyjedziesz do mnie? - dzwonię do niego pierwszy raz od dawna. Zgadza się. Następny dzień, jest wietrznie, czekam na lotnisku. Samolot z Dortmundu już wylądował, widzę go, uśmiecham się.  - W końcu. - podchodzi do mnie i mocno mnie przytula. - Pomożesz mi? - Opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami, od momentu spotkania w szpitalu do wczorajszej nocy. - Aniu, nawet nie wiem co mam teraz powiedzieć. - chłopak złapał się za głowę. - Wróć ze mną do Niemiec, uwierz mi, zrobi to lepiej i tobie i Mario. Zgadzam się. Następnego dnia pakujemy się, za dwa dni wylot.

Dortmund.
- Cześć kochanie. - podeszłam do chłopaka i zmierzwiłam mu włosy. - Przepraszam, że mnie ostatnio nie było, ale wiele się zmieniło, skrzywdzono mnie wiele razy, ale będę silna, dla ciebie. Kocham cię. - pocałowałam go w policzek. Popatrzyłam się na Matsa, który tu ze mną przyjechał. Uśmiechnął się, złapałam Mario za rękę, nagle coś drgnęło. Nie, nie to nie może być prawda.

czwartek, 11 października 2012

Kochanie jestem twój.
I będę twój, dopóki dwa i dwa nie stanie się trzy.  

Chodziłam po lesie. Pamiętasz ten las? Tak ten, w którym pierwszy raz mnie pocałowałeś, ten w którym powiedziałeś mi, że mnie kochasz, pamiętasz? Był piękny majowy dzień, ciepły. Usiadłam na trawie, wspominałam. ` - Kocham cię! Słyszysz kocham! Oszalałem na twoim punkcie! - chłopak wprost wykrzyczał te słowa, ja w tym czasie zanosiłam się głośnym śmiechem. - Kocham. - szepnął i mnie pocałował. Pierwszy raz. Delikatnie, jakby bał się, że coś mi zrobi, jakby bał się, że go odtrącę. - Kocham cię. - powiedziałam, a nasze czoła zetknęły się ze sobą. Mogłabym tak trwać i trwać było tak pięknie.`

Płakałam. Płakałam kolejny raz, jak się to stało? Po co tak szybko wtedy jechał? Krzyczałam, pamiętam krzyczałam na niego, teraz oddałabym wszystko byleby za jedno jego słowo. Miał grać, miał talent, miał wspaniały klub, miał zapewnioną przyszłość, miał być finał Ligi Mistrzów, w końcu upragniony finał, miał w nim zagrać, teraz nie wiadomo czy przeżyje. Wszystko będzie się toczyć dalej, ja będę żyć, oni będą grać, wszystko będzie normalne, tyle, ze bez niego. Przecież świat nie stanie w miejscu, bo chłopak, którego kocham miał wypadek. Nie nie nie. Nie jestem księżniczką, nie mam odmiennych praw. Wstałam. Robiło się ciemno, telefon dzwonił, nie nie to nie Marco, nie Mats, nie mama, nie znam tego numeru, boję się odebrać. Odbieram. - Halo? - mówię niepewnie i przełykam ślinę. - Ania? - usłyszałam głos mamy Mario. - Tak, coś się stało? - nigdy nie byłam dobra w nawiązywaniu rozmów. Kobieta zadzwoniła do mnie pierwszy raz od wypadku. Nie wiem obwiniała mnie? Nie dziwię się jej. - Nie, nie. - zaczęła szybko zaprzeczać. - Chciałam się zapytać jak się czujesz, wszystko w porządku? - Marco - pomyślałam. Co jej miałam powiedzieć, że wczoraj biegałam po szpitalu, jak na haju i prawie skoczyłam z dachu? Mam jej powiedzieć, że mam jakieś durne omamy i wszędzie go widzę, czuję go? ` - Mario! - wołałam chłopaka po całym domu. Gdy zaczęłam wchodzić po schodach, poczułam pod stopami coś, okazało się, że to płatki róż, wchodząc coraz wyżej słyszałam moją ulubioną piosenkę. Głos Alexa Turnera roznosił się po całym mieszkaniu, Baby I'm yours nuciłam pod nosem. Nagle stanęłam jak wryta, na pięknej beżowej ścianie wielki napis, zrobiony pewnie jakimś sprayem, " Baby I'm yours" - Podoba ci się? - jego głos, przeszedł mnie dreszcz, objął mnie w pasie. Całował po szyi. - Genialne. Ale po co tyle trudu? - nagle uniosłam się w powietrze, nie pisnęłam, chłopak zamknął mi usta pocałunkiem. - Miało być idealnie, pamiętasz? - mówiąc to kładł mnie na łóżko. `
 Do wyobrażeń naszej przyjemności. 
Dwóch kochanków zamkniętych z miłości. 


- Aniu. Halo! - nagle ocknęłam się, fizycznie nadal stałam na polanie, ale duchowo byłam tam w naszym mieszkaniu, na naszym łóżku. - Tak, tak zamyśliłam się, przepraszam. - skłamałam. kolejny raz skłamałam. 
- Może spotkamy się dziś? - i nagle zapadła cisza, spotkać się, po co? - chyba, że akurat dzisiaj ci nie pasuje. - dodała po chwili.  - Nie, o której i gdzie? - niechętnie wyszłam z lasu, podeszłam pod samochód Marco i zapukałam w okno. - Może, będziesz dziś u Mario? Jeżeli oczywiście chcesz. - wyjeżdżaliśmy właśnie z parkingu. - Jedź do szpitala. - powiedziałam do chłopaka. 


Wysiadłam z samochodu, popatrzyłam się na szpital, weszłam do środka, winda, 7 piętro. Cyferki szybko się zmieniały, przy 6 zatrzymałam windę. Usiadłam w koncie i dałam upust emocjom. Winda znowu jechała, ja wysiadłam. Poszłam w stronę sali, w której leżał Mario. Och, taki bezbronny. Jakby niczego się nie bał.  - Cześć kocie. - powiedziałam i ucałowałam go w czoło. Złapałam go za rękę. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Mówiłam. Opowiadałam. - Świruję kocie. Wiesz? Wiem dziwne, wczoraj prawie skoczyłam z dachu, nawet nie wiem jak tam weszłam, ale nie nie bierz tego do siebie, jest lepiej, chłopcy się mną opiekują, ale ty wiesz, ze świruję, byłeś tu wczoraj pamiętasz? Mówiłeś, ze mnie kochasz. - mówiłam do niego po polsku dziwne, chyba bałam się, że ktoś zrozumie to co do niego mówię. Nagle w drzwiach zobaczyłam postać. ` - Zostaw mnie! - krzyknęłam w jego stronę. - Jesteś zazdrosny o wszystko, o wszystkich. Mam tego dosyć słyszysz?  - A jaki mam być? Wszyscy lgnął do ciebie. Albo to ty ich uwodzisz.  - Nie no oczywiście zawsze zwalaj na babę! Nie nie zdradzam cię, ale postaw się na chwilę w mojej sytuacji, mam wolne tylko weekendy, ciebie wtedy nie ma, na tygodniu widzimy się rzadko, zrozum jak tak nie potrafię. - wykrzyczałam wszystko co leżało mi na sercu. A on? On wyszedł i nie wrócił. Teraz leży tu i, i właśnie sama nie wiem.` 

Dziwne to trochę. Miało wyjść inaczej, ale w miarę ok. Mam nadzieję, że uda się rozróżnić co jest przeszłością. 

Arctic Monkeys i Ellie Goulding. (teksty) 




środa, 10 października 2012

Daj mi miłość silną jak nigdy przedtem. 
Ponieważ ostatnio pragnę jej jeszcze bardziej. 

Osunęłam się na szpitalną podłogę, spojrzałam tempo przed siebie, ujrzałam uśmiech jakiejś staruszki, siedziałam tak z załzawionymi oczami. Wspominałam. Siedziałam i analizowałam wszystko kawałek po kawałeczku. Rozglądałam się. Wszystkie ściany takie same, wszystkie krzesła takie same, wszystkie drzwi takie same, podłoga wszędzie taka sama, wszystko takie same, wszystko takie jasne, takie przytłaczające, na dodatek ten zapach, ta unosząca się śmierć po korytarzach. Przytłaczało. Głosy, słyszałam głosy w głowie, nie wiem czy spowodowane było to wypadkiem, czy za dużą ilością wypitej kawy tego dnia. Głosy, genialne głosy, miłe, sympatyczne. Śpiewały! Melodyjne. Wstałam. Nuciłam melodię, którą słyszałam w głowie. Zaopiekuję się tobą, słyszysz zaopiekuję. Prawie wykrzyczałam te słowa. Starsza pani już nie patrzyła się na mnie przyjemnie, ja już nie płakałam, uśmiechałam się. Zaopiekuję się. Zaopiekuję. Powtarzałam w swojej głowie. Głosy. Ucichły. Dlaczego? Były takie piękne, dawały nadzieję. Widzę. Widzę obrazy. Widzę rzekę. Biegnę wzdłuż niej. Nie zatrzymuję się. Biegnę, biegnę coraz szybciej. Wspinam się. Wspinam się pod górę, piękną górę wiem, że będzie z niej niesamowity widok. Widzę. Widzę morze. Zatrzymuję się. Chcę tam wejść. Muszę tam wejść, krzyczę w sobie. Stawiam jedną stopę w wodzie, coś ciągnie mnie w dół. Zawahałam się. Przecież nie umiesz pływać. Skarciłam się. Wróciłam się na korytarz. Dziwne nie było już tam rzeki, nie słyszałam głosów. Osunęłam się na podłogę. Pamiętam. Pamiętam co się stało. Pamiętam telefon. Głos mężczyzny. Kazał przyjechać mi do szpitala. Ale to nie było dziś, to było jakiś czas temu. Miesiąc? Nie tydzień temu dokładnie tydzień temu. Pamiętam! Siedziałam tu, było zamieszanie, był wypadek. Mario. Muszę go znaleźć, muszę znaleźć lekarza. Panie doktorze, macham panu przed oczami, czemu mnie pan nie widzi, czemu mnie pan ignoruje? Halo! Krzyczę do pana. Czuję się niepotrzebna. A może ja jestem niewidzialna? Tak jestem niewidzialna. 

Och jak ja za tobą tęsknię. 
Moja symfonia tworzy piosenkę, która cię niesie. 

- Można ją zabrać? - usłyszałam głos Marco, który razem z paroma chłopakami ostatnio się mną opiekował. Uśmiechnęłam się, pogłaskał mnie po włosach. Wskazał ręką na drzwi. Posłusznie wstałam i zniknęłam za drzwiami. Usiadłam. Wspominałam. Nie pamiętam co działo się przed chwilą, dlaczego i w jaki sposób znalazłam się w szpitalu. Na korytarzu czekał Mats. Podszedł do mnie i mnie przytulił. 
- Będzie w porządku. - szepnął mi do ucha. Rozpłakałam się. Rozpłakałam się jak małe dziecko. 
- Co ja tu robię? - powiedziałam cicho i spojrzałam w punkt przed siebie. Tam jest on jest Mario widzę go, czuję. Dotyka mnie. Gładzi p włosach, szyi. Szepcze do ucha, że mnie kocha. Tęsknię za jego głosem, za żartami, za tym jak zawsze rano mnie budził, za tymi słowami wstawaj moja księżniczko. Za tą kawą, którą zawsze źle robił, och Gotze ile razy mam ci powtarzać? Jedna łyżeczka cukru nie trzy! Ach. Tęsknię również, za tym jak widzieliśmy się wieczorami p jego treningach, za tymi wypadami za miasto, do lasu, za tym jak jeździł ze mną do Polski. Za tym jak zawsze dawał mi wygrywać w fife. Odszedł. Nie nie kochanie co robisz? Zostań ze mną, mów do mnie, śpiewaj! Proszę siedź koło mnie, trzymaj mnie za rękę, kop mnie po nogach, rób wszystko bylebyś był ze mną. Kocham cię słyszysz? Kocham! A ty? Ty idziesz sobie. Zaniosłam się spazmatycznym płaczem. 
- Zostawił mnie. - powiedziałam do Marco. - Słyszysz? Był tu, ale sobie poszedł. 


Napisanie tego czegoś zawdzięczam głównie Edowi Sheeranowi. Kawałki piosenek to Give Me Love i Autumn Leaves. Dostaje czegoś, nawet nie wiem jak to nazwać, ech dzięki Ed.