niedziela, 11 listopada 2012


Ona była inna. Kusiła, kokieteryjnie się uśmiechała,  przyciągała do siebie facetów, robiła im nadzieję, a później, zostawiała na lodzie. Kochałem oglądać ich smutne twarze, byłem tylko, kolejnym dupkiem, jak podsumowała mnie podczas jednego z gwieździstych wieczorów, którego spędziliśmy  na dachu mojego domu, ku niepocieszeniu mojej mamy. Nie byłem w tobie zakochany, a nawet jeżeli byłem, oszukiwałem siebie, prawdopodobnie od środka bałem się tego, że ze mną zrobisz to samo.  Seks bez zobowiązań, tak nazwałaś to co działo się pomiędzy nami, pasowało mi to. Znałaś dużą ilość mężczyzn, w ich uważaniu byłaś suką, nie mylili się. Byłaś dorosła, niska, chuda, byłaś piegowatą szatynką z zielonymi oczami, lubiłaś rozciągnięte bluzy i swetry, pochodziłaś z Anglii, kochałaś swoją ojczyznę, wracałaś do Londynu, tak często jak tylko mogłaś,  w zimie wnosiłaś śnieg do domu, choinkę ubierałaś już po 14 listopada, piłaś tylko jeden rodzaj wody mineralnej, kochałaś brokuły, kochałaś książki dotykające problemów ludzi, cicho wkradające się w ich podświadomość, sama mi tak powiedziałaś, kochałaś również różne irracjonalne książki o wampirach, od 2 lat, sikałaś w majtki gdy widziałaś, gdy słyszałaś gdzieś coś o One Direction, twierdziłaś, nie, nie ja nie jestem jakąś walniętą psychofanką, znającą każdy szczegół z ich życia, pisząc to przypomniało mi się jak byli w Niemczech, pobiłaś jedną fankę, po to by Niall uścisną twoją dłoń. Byłaś, hmm w 100 procentach byłaś sobą, nigdy nikogo nie udawałaś, jak miałaś lepszy humor, potrafiłaś być  miła, słodka, jak gorszy, chodziłaś cała wkurwiona, nienawidziłaś śród, och środa to twój najgorszy dzień tygodnia. A ja? Jaki ja byłem według ciebie? Wkradam się do naszej sypialni i ty i nasz synek, słodko śpicie, otwieram jedną z szuflad, po przekopaniu się przez twoje majtki, staniki, na serio nie wiem po co ci tego tyle, mogłabyś chodzić po domu nago, lecz nie nasz syn rozumie już pewne rzeczy. Na dnie szuflady znajduję słodki różowy zeszyt, szybko go zabieram i wybiegam z pokoju, a więc jaki jestem? Mario, ach Mario chyba na prawdę się zakochałam. Och czemu ty tak zawsze słodko wyrażasz się na temat miłości? Fakt jesteś zimną skuą, lecz gdy naprawdę kogoś pokochasz, miękną ci kolana, stajesz się nieśmiała i delikatna. Jestem sama jest zimno, jest ciemno, jest mokro, a jego nie ma, a muszę mu coś powiedzieć, wiesz kocie, twój tatuś jest genialny, naprawdę genialny.  Nie umiałaś składać zdań, zawsze wychodziło ci to nieudolnie, mówiłaś wtedy do tego małego chłopca, który w tym momencie, ciągnie nie za koszulkę i mówi, że chce kakao. A jaki on jest? Jest miły, ciepły, troszczy się o nas, kocha nas. Pamiętnik jest zalany, prawdopodobnie szybko go zamykałaś i oblałaś herbatą, mały ciągnie mnie za rękę muszę kończyć. Wchodzisz do kuchni, całujesz mnie, stajesz przy blacie w mojej za dużej koszulce, rozpuszczonych potarganych włosach, robisz nam właśnie kawę, a ja przyglądam się tobie i dziękuję panu za to, że zesłał na mnie jednego ze swoich aniołów.

Siedziałam na łóżku u Mario i wpatrywałam się w małe łóżeczko stojące w kącie, chłopak poszedł po coś do picia, a ja miałam zaczekać. Nagle w łóżeczku coś się poruszyło, po chwili mały zaczął płakać. Podeszłam do niego, wzięłam na ręce i zaczęłam uspokajać. - Ciii mama tu jest. - pocałowałam go w czoło.
Chłopczyk po chwili się uspokoił, spojrzałam w stronę drzwi stał tam Mario, uśmiechał się.
- Bałaś się. - powtarzał moje niedawne słowa. - Bałaś się czego?
- Nie wiem. - wymamrotałam pod nosem. On przytulił mnie i resztę wieczoru spędziliśmy w trójkę wspominając stare czasy.

Siedziałam na kanapie i czytałam książkę, światło w całym domu było zgaszone, jedna mała lampka oświetlała pomieszczenie. Usłyszałam jakiś szelest przy drzwiach, nagle jakaś kartka wpadła przez otwór w nich, podeszłam tam, usłyszałam tylko jak ktoś zbiega ze schodów i razem z kopertą powróciłam na kanapę.
Zdobił ja piękny napis Alice otworzyłam ją, wyleciała z niej kartka, trochę poplamiona krwią.  Znajdowało się tam tylko jedno zdanie; Pamiętaj duchy przeszłości powracają. - Twój Stróż. 

Ugh beznadzieja. 

sobota, 3 listopada 2012

Wszyscy spoglądali na mnie, patrzyli się jakbym była ubrana w jakąś nienaturalnie drogą sukienkę, a byłam tylko w twojej starej poplamionej bluzie, krępowało mnie to. Podeszłam do zlewu, nalałam wody do czajnika. O Boże dlaczego kuchnia u Svena nie jest osobnym pomieszczeniem, tylko musi być połączona z salonem? Chociaż byłam od nich odwrócona, czułam ich wzrok na mojej osobie, analizowali mój każdy ruch. Do cholery, co aż tak ciekawego jest w robieniu herbaty? - Żurawinowa. - usłyszałam twój głos przy moim uchu. - Zbliża się zima, a tą porą roku pijasz herbatę żurawinową. - byłeś niepewny, lekko musnąłeś moją rękę. Jakbyś bał się mnie dotknąć. - Żurawinowa jest tam. - stałeś za mną i instruowałeś mnie ręką gdzie mam sięgnąć. Czas się zatrzymał, teraz liczyliśmy się tylko my. Teraz jest dobrze, ale czeka nas rozmowa. Zamiast się do nich dosiąść idę w stronę swojego tymczasowego pokoju, siadam na łóżku, zapalam lampkę, która stoi na stoliku przy nim, lekko oświetla pokój, ręką sięgam do walizki, wyjmuję z niej kosmetyczkę, czas zmyć róż z moich paznokci. Starannie zmywam resztki lakieru, czuję, ze łóżko delikatnie się ugina, nie spoglądam w stronę osoby siedzącej koło mnie, wiem, że to ty. Łapiesz mnie w pasie, zabierasz kosmyki moich włosów za ucho, składasz jeden pocałunek na szyi. Zachowujesz się jakby nic się nie stało, a stało i to wiele. - Tęskniłem. - szepczesz do mnie. - Miałem przeczucie, że gdzieś tu jesteś. Widziałem dziś nawet w parku dziewczynę, podobną do ciebie. - zaśmiałeś się. - Gdzie byłaś? Cały czas w Niemczech? - Wstydzę się. Wstydzę się ci cokolwiek powiedzieć, wstydzę się ci powiedzieć, że prawie zapiłam się na śmierć, wstydzę się tego, że was zostawiłam, że wyjechałam bez słowa, że wyjechałam na tak długo. Chcę mi się płakać, łzy cisnął mi się do oczu, lecz tego nie robię, o nie, nie wezmę cię na litość. Czas na wyjaśnienia, prawda? - Byłam w Stanach, w Dallas. - mówię cicho. - Moje życie koncentrowało się głównie na piciu. - tym razem ja się śmieję, śmieję z mojej głupoty. - Nawet wylądowałam w szpitalu.
- Nie masz się czym chwalić. - twoje zachowanie obróciło się o 360 stopni, jesteś chłodny, opryskliwy.
- Zastanawia mnie jedno. - przerywasz na chwilę i spoglądasz w stronę okna. - Dlaczego go zostawiłaś? Dlaczego wyjechałaś bez słowa.
- Bałam się. - mamroczę pod nosem. Śmiejesz się, śmiejesz się w głos. - Bałam się, że nie dam sobie rady.
- Rozbawiłaś mnie tym, wiesz ja jakoś musiałem sobie dać radę. - wstajesz szybko z łóżka, wychodzisz, prawie trzaskasz drzwiami. Co ja sobie wyobrażałam? Że wrócę tutaj, a ty rzucisz mi się w ramiona? Nie było mnie tyle czasu, nie dawałam o sobie jakiegokolwiek znaku. Nie jestem na ciebie zła. Układam się na łóżku w pozycję embrionalną, łzy spływają po moich policzkach, to boli, boli mnie serce, boli mnie przeszłość. Na szafeczce przy łóżku coś miga, to mój telefon, spoglądam na niego, widzę twoją uśmiechniętą twarz, czytam co napisałeś Do cholery, cały czas będziesz użalała się nad sobą, będziesz jakimś wrakiem emocjonalnym, niezdatnym do życia, czy weźmiesz się w garść i stawisz czoła wszystkiemu? Jutro 15. w moim domu. Przyjdź, a zobaczymy czy nadal jest jeszcze dawna Alice. Odkładam telefon w jego miejsce, zakrywam się kołdrą po same uszy, boję się, boję się zderzenia z rzeczywistością.
Rano wstaję, wychodzę na balkon, zapalam papierosa, głos w mojej głowie mówi skończ z tym świństwem, lecz drugi krzycz, krzyczy, on nie mówi on krzyczy, domaga się kolejnej dawki nikotyny. Biorę szybki prysznic, biorę pierwsze lepsze spodnie i jakąś podartą koszulkę, robię lekki makijaż, moje brązowe włosy, spinam w koka na czubku głowy, na ramiona zarzucam twoją starą bluzę. Idę w stronę kuchni, mam szczęście Lena i Sven jeszcze nie wstali, szukam jakiegoś mazaka, jakiejś kartki, chwila bazgrania i wszystko gotowe Dzięki za przenocowanie, odwdzięczę się. Alice. Otwieram drzwi szybko zbiegam ze schodów, wsiadam do autobusu, który ma zawieźć mnie pod moje stare mieszkanie. Dobrze, ze go nie sprzedałam, ani nie wynajęłam. Dziękuję Bogu w myślach, za to, że chociaż raz posłuchałam się Mario i zrobiłam tak jak radził. Byliśmy w dziwnym związku, dużo kłótni, dużo łez, dużo nieprzespanych nocy, rano się kłóciliśmy, wieczorem odzywaliśmy jakby nic nigdy się nie stało,  gdy byłam zła wiedziałeś jak mnie uspokoić, wiedziałeś, że głos Alexa Turnera działa na mnie kojąco, nie słuchałam się ciebie, nie obchodziło mnie czy dobrze mi radzisz czy nie i tak postawiłam na swoim. Teraz stałam na zakurzonej podłodze i wpatrywałam się w ścianę pokrytą zdjęciami. Podeszłam bliżej niej - Pieprzona niespełniona pani dekorator. - wystrój mieszkania był ładny, nowoczesny, lecz z nutą starych zasad. Usiadłam na zakurzonej kanapie, było magicznie, słonce lekko wpadało przez do połowy zasunięte żaluzje, na środku pokoju stała wyżej wspomniana kanapa, gdy tylko ugięła się pod moim ciężarem, cały kurz uniósł się w powietrze, mienił się on teraz w słońcu i lekko odchodził w stronę regału ze starymi książkami. Byłam osobą kochającą czytać, a w szczególności książki dotykające ludzi, dotykające ich wewnętrznych przeżyć. Co druga książka była albo o narkomanach, albo o mordercach, albo o kobietach, na których doświadczono gwałtu. Chciałam zgłębić jak największą wiedzę na ten temat, lecz w ciągu mojego pobytu w Dallas udało mi się zasmakować prawie wszystkiego. Spojrzałam na stary zegar, który wisiał obok regału z książkami, 13, mam czas. Postanowiłam tam pójść, Mario może zrobić ze mną wszystko, może zmieszać mnie z błotem, może nagadać coś matce, lecz nie on taki nie jest, w samotności się na mnie wydrze, a na światło dzienne wyjdzie w końcu to co leży jego matce na sercu. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi, tak cholernie go nienawidzę, raz chcą zmienić tą cholerną melodię, wyłączyłam prąd w całej kamienicy, oczywiście Mario miał lepszy pomysł, lecz ja nie zrobiłam tak jak chciał, za to mi brak prądu kompletnie nie przeszkadzał, zapaliłam sobie świeczkę, do ręki wzięłam książę o seryjnym mordercy i zagłębiłam się w świat irracjonalnych przeżyć człowieka, który zabił całą swoją rodzinę. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam stał tam Marco. Nie, nie, nie byłam przygotowana dziś tylko na jedną rozmowę, a wiem, że on mnie wykończy. Nie bawiąc się w zapraszanie do środka, ani o jakiekolwiek cześć, przeszedł do sedna sprawy - Co ci strzeliło do tego pustego łba, żeby tu wracać? Już się wszystko prostowało, ale nie nagle ty sobie o nich przypomniałaś. Pieprzona egoistka, było ci źle i wracasz nagle, może czekasz na owacje na stojąco? - Bolały mnie jego słowa, lecz prawda boli. Zawsze, prawda boli. - Mogłaś tam zostać i zapić się na śmierć, nikomu by nie było szkoda. Po cholere wyjeżdżałaś?
- Bo się bałam. - wrzasnęłam w jego stronę, byłam nerwowa, wszyscy to wiedzieli.
- Bałaś? - zaśmiał się. - O kurwa bałaś się. Trzeba było zostać, on by ci pomógł. Było by lepiej.
- Skąd ty kurwa wiesz co jest dla mnie lepsze? Jesteś mną, żyjesz w mojej podświadomości?
- Ale mi nie chodzi o ciebie. Było by lepiej dla Mario.
- Czego tak sądzisz? - podeszłam bliżej chłopaka. - Spędziłeś z nim tyle czasu co ja, znasz go dokładnie, kochasz go tak jak ja? - Odwrócił się w stronę okna i patrzył na panoramę Dortmundu.
- Tak, tak kocham go tak jak ty. - zamarłam. W jednej chwili zamarłam. Właśnie jeden z moich przyjaciół powiedział mi, ze jest zakochany z moim narzeczonym.
Stałam pod domem Mario i bałam się nacisnąć przycisk domofonu. Trzy, dwa, raz. Odliczam. - Jesteś pieprzonym tchórzem Alice, wiesz? - mówię do siebie i dzwonie.

Nie wińcie za Gotzeusa, nie będzie go obiecuję. To tylko moja niewyżyta wyobraźnia. 

czwartek, 1 listopada 2012

Do zakurzonego pokoju wszedł wysoki mężczyzna, popatrzył na  brunetkę, która siedziała w kącie, podszedł do okna, odsłonił żaluzję, która cała się kleiła, po chwili całe pomieszczenie wypełniło słońce,  Dallas jesienią to coś pięknego. Opadające kolorowe liście, ciepły i miły wiatr. - Zostaw mnie w końcu. - melodyjny głos dziewczyny wypełnił całe pomieszczenie, jej palce oplotły kolejną butelkę wódki, wypiła trochę duszkiem. Mimo wpadającego słońca, w pokoju było szaro, jedyną  rzeczą, która się odznaczała, były jej różowe paznokcie, lakier odpadał z nich, lecz nadal był bardzo charakterystyczny. Chłopak przypomina sobie ją, przypomina jak przyjechała tu pół roku temu, była zagubiona, cicha, nikt nic o niej nie wiedział, otworzyła się, otworzyła przed nim, opowiedziała wszystko, od momentu poznania Mario, poprzez ich wzloty, upadki, aż do jednego dnia, do 17 września. - Popadłaś w alkoholizm. - zaśmiał się, lecz nadal patrzył na panoramę Dallas. - Musisz tam wrócić, musisz stawić się przed faktem dokonanym, musisz przestać uciekać. - mężczyzna podszedł do niej, kucnął obok niej. - Sally, Sally - krzyczał do niej, nie zdradziła swojego prawdziwego imienia, jemu przypominała Sally, jego małą siostrę, były podobne z charakteru, to chyba przez to. Lecz Sally nie reagowała. - Zapiła się. - powiedział cicho, wyciągnął telefon, szybko wykręcił numer na pogotowie. [...]
- Po co mnie uratowałeś? - zapytała zachrypniętym głosem. - Nie mam dla kogo żyć. 
- I tu się mylisz. - spojrzał na nią, leżała tam taka mała bezbronna. - Masz, kochasz ich, nie żyjesz, ale bez nich. - Chyba wzięła sobie jego słowa do serca, minął miesiąc, a ona nie pije, nie bierze, nic. Jest czysta. Wyjeżdża. Chłopak jedzie z nią na lotnisko. Płacze, mówi mu, że zostawiła tu dużą część siebie. Boi się, boi tego co zastanie ją w Niemczech, lecz jest dużą dziewczynką, musi sobie jakoś poradzić. 
- Sally. - brunet krzyczy w jej stronę, ona odwraca się, w zamian widzi tylko uniesiony kciuk chłopaka.
Był on w pewnym rodzaju jej aniołem stróżem. Pomagał w trudnych chwilach, wysłuchał jej, śmiał się z nią, nie było to częste zjawisko, lecz kiedyś się zdarzyło. Pewnego ranka Sally obudziła się o 7, była bardzo zadowolona, chłopak był zdziwiony. - Coś się stało? - zapytał się jej, gdy weszła do kuchni i wstawiła wodę na herbatę. - Miałam sen. - właśnie wskoczyła na kuchenny blat, machała nogami, nie poznawał jej, była inna. - Śnił mi się Mario, ciepły majowy dzień w Dortmundzie i nasz synek. - wtedy pierwszy raz usłyszał o tym, że ma syna, uśmiech nie schodził z jej twarzy przez cały dzień, pokazywała mu zdjęcia Chrisa. Cieszył się, myślał, że w końcu odżyje, lecz wieczorem znowu się zaczęło, teraz będzie dobrze, wraca do domu, do niego, do nich. Kocha ich i tylko to się teraz dla niej liczy. 

- Stchórzyła, a ty musisz bawić się w niańkę. - Marco mówiąc to usiadł obok mnie na ławce. - Nie rozumiem jej, lubiłem ja nawet, była miła, trochę zakręcona, ale to co zrobiła. 
- Zamilcz. - syknąłem w jego stronę. - Jak tak bardzo nie pasuje ci to, że zajmuję się własnym synem to odejdź. - stchórzyła, wiem, ale co miałem zrobić? Trzymać ją na siłę? Fakt, od ponad pół roku moje życie stało się monotonne, pranie, przewijanie, prasowanie, sprzątanie, dobrze, ze mama chciała mi pomóc, sam bym chyba nie dał rady, lecz nie żałuję, cieszę się. Reus cały czas coś gadał, wyłączyłem się, mój wzrok skupił się na niewysokiej brunetce siedzącej parę ławek od nas, miała podobne jeansy do tych, które miała Alice. Analizowałem jej każdy milimetr ciała, kawałek po kawałeczku, małe stopy, zgrabne długie nogi, długie brązowe włosy, opadające lekko na piersi, kawałek grzywki wystającej spod różowej wełnianej czapki, na nogach jakieś trampki, stare przetarte jeansy, gruba kurtka, och z pewnością Alice by się tak ubrała. - Marco. - trącam chłopaka ręką. Spogląda na mnie. - Tam jest Alice. - mówią to pokazuję w stronę dziewczyny siedzącej na ławce. - Widzisz? - patrzę jeszcze raz w jej stronę, lecz ona nie siedzi tam sama, dosiadł się do niej jakiś chłopak, złapał ją za rękę. - Taa. - wyszeptałem.
- Jesteś dziwny Gotze. - głos przyjaciela był donośny, lecz Marco był chyba przyjaźnie nastawiony. - Tak bardzo za nią tęsknisz, a nie zadzwonisz, nie napiszesz? Nie wiem kto jest większym tchórzem, ty czy ona. 

Opuszczam lotnisko w Dortmundzie, łapię jakąś taksówkę podaję adres mojej przyjaciółki. Po chwili stoję pod jej drzwiami, wciskam dzwonek, otwiera mi. - Alice? - głos Leny jest cichy, prawdopodobnie znowu jest chora,wchodzę do środka, na kanapie leży rozwalony Sven. - Wygodnie? - momentalnie podnosi się i staje przede mną. - Alice? - przeciera oczy ze zdumienia. - Co ty tu robisz? - mówiąc to przytula mnie. - Gdzie byłaś? Wiesz Mario nie może się pozbierać. - Nie chcę odpowiadać na te wszystkie pytania, źle się czuję, boli mnie głowa, boli mnie dusza. - Może zrób listę, w końcu masz tyle tych pytań. - chciałam żeby zabrzmiało to jak najbardziej przyjaźnie, lecz chłopak chyba odczuł moje prawdziwe zamiary, szybko się wycofał i zrobił mi herbaty. Siedzieliśmy przy kuchennym stole i nawzajem się w siebie wpatrywaliśmy.
- No to ten. - zaczęłam niepewnie. - Mogę tu zostać na noc? - zapytałam się ich. Sven od razu pokiwał twierdząco głową. Zdrzemnęłam się, lot i zmiana stref czasowych dało nieźle w kość. Obudził mnie głośny śmiech dochodzący z salonu. Wstałam, założyłam jakąś bluzę i wyszłam z pokoju. Rozpoznawałam te głosy, Mats, Robert, Kuba, Łukasz, Sebastian, och jak brakowało mi graczy BVB. Chciałam ich spotkać, przytulić, lecz bałam się spotkania z takim jednym niskim, grającym z 10 na plecach piłkarzem. Lecz było za późno, weszłam do pokoju, z twoją bluzą na ramionach, a ty siedziałeś tam obok Marco i wpatrywałeś się w  mój każdy kolejny ruch. Uśmiechnąłeś się, a ja byłam już spokojna.

Nie wiem czy mi się to podoba, czasami tak, czasami nie..